Czyli co działa:) *kalendarz nie mogłabym bez niego w miarę sensownie funkcjonować. zapisuję w nim mój pracowy rozkład tygodnia (co tydzień praktycznie inny), wszelkie planowane spotkania, rzeczy do zrobienia i... sukcesy każdego dnia. plus na kolorowych samoprzylepnych kartkach piszę jakieś listy w stylu: zaległe, do kupienia- chemia, do kupienia- jedzenie. *mini-zeszycik wielkości połowy zwykłego zeszytu: mieści się praktycznie w każdej torebce. nie pozwala...
Tytuł dzisiejszego posta pożyczam od Ani, polecam też jej tekst: Rozwojowy czwartek: Filary życia. Luty był tym miesiącem w którym miałam się zastanowić co dla mnie ważne, więc po części: co jest moimi własnymi filarami szczęśliwego życia. Takimi bez których cała życiowa "budowla" by się posypała, jak w wyniku niefortunnie wyjętego klocka sypie się wieża w grze Jenga (cóż, pisałam, że mnie ta...
Można by powiedzieć, że "to tylko kilka drewnianych klocków". Taaaak? No ciekawe, ale i tak ta gra mnie wciąga jak nie wiem co. I nie tylko mnie. Swojego czasu grałam w nią na różnych mniejszych i większych imprezach, na zajęciach z moim dzieckiem w Akademii i w końcu nabyłam swój własny egzemplarz a w efekcie gra wessała też moją siostrę i siostrzenicę. Oj...
źródło: tumblr Takim to stwierdzeniem parę dni temu skomentowałam zostawienie w domu ważnych dokumentów, które ktoś miał ode mnie odebrać w pracy. A stwierdzenie padło kiedy już jechałam autobusem do pracy. Co prawda wróciłam do mieszkania, zabrałam co miałam zabrać i nawet nie spóźniłam się jakoś dużo do pracy i wszystko generalnie się udało jak się miało udać, ale przemyślenia zostały. Jakie? Ano...
Pełny tytuł książki autorstwa Alana Perskiego i Joanny Rose brzmi: NIE musisz być najlepsza. Jak nie wpaść w pułapkę perfekcjonizmu, uniknąć stresu i wypalenia. Można by pomyśleć, że to kolejny pożal się Boże poradnik w którym ludzie oderwani od rzeczywistości radzą innym, co mają zrobić by żyć szczęśliwie, schudnąć, mieć udany związek albo zyskać przyjaciół. Nie lubię takich książek. Tą przeczytałam z przyjemnością i...
Czasem, kiedy kończę późno pracę i nie zależy mi na śnie, idę o świcie do parku by zrobić kilka zdjęć... Tak było i dziś :) ...
Jeśli czegoś w życiu żałuję, to zazwyczaj tylko czekania na odpowiednią chwilę w nieskończoność, braku ciekawości, braku pytań w odpowiednim momencie, niechęci spróbowania czegoś nowego, czegoś do tej pory nie znałam i tym podobnych. Więc z reguły żałuję raczej tego, że czegoś nie zrobiłam, a nie tego, że coś zrobiłam. No dobra, czasem żałuję, że w porę czegoś nie zauważyłam: że coś się...
Niemal na każdym kroku widzę jak się zmieniłam, jak mi ze sobą lepiej. Inni też jakoś lepiej się ze mną dogadują niż dawniej a nasze relacje zrobiły się jakieś pozytywniejsze... Tylko czasem są dni, kiedy jakiś diablik w głowie szepce: nie widzisz, jaka jesteś słaba, mało warta, kto by Cię lubił? No co w Tobie takiego wyjątkowego? Nic. Zobacz co narobiłaś, jak napsułaś,...
Czasem mam wrażenie że jesteśmy jak te dwa ptaszki na gałązkach: wiatr wieje, raz nam bliżej, raz dalej, coś nas niby do siebie przyciąga ale i coś odpycha, i w sumie nie wiadomo. O Królewiczu pisałam tu duuużo. Nie chcę już wracać do powodów, dla których uważałam, że zachował się nie w porządku wobec mnie i co w konsekwencji spowodowało, że aktualnie mamy...
Swojego czasu w poszukiwaniu własnej recepty na szczęście maniacko połykałam kolejne książki o rozwoju osobistym, czasem dobierane na własną rękę, bo coś w bibliotece w oczy wpadło, a czasem polecane przez zdawać by się mogło doświadczoną osobę. Jednak większości z tamtych książek bym nie poleciła, choć zapewne niosły ze sobą coś wartościowego. Tutaj będę polecać tylko te książki, które faktycznie stały się dla mnie konkretnymi drogowskazami, dały coś, co wryło się w pamięć, książki do których wracałam po wielokroć.
Do takich książek należy "Kochaj siebie a nieważne z kim się zwiążesz" autorstwa Evy-Marii Zurhorst.
Rzadko zdarza mi się czytać tak zapadające w serce książki o poczuciu własnej wartości jak ta, wolne od pustych frazesów, rad by powtarzać sobie przed lustrem magiczne mantry i słów "kochaj siebie" w każdej możliwej konfiguracji, za to bez konkretów, co właściwie autor rozumie przez owo "kochaj", wszak dla każdego miłość znaczy coś innego...
W dużym stopniu to książka o kryzysach w związkach, o momentach, kiedy para dochodzi do wniosku, że to już koniec, że jest zbyt źle, by móc dalej być razem. Jednak z takiego punktu autorka książki prowadzi do innego rodzaju rozważań, zastanawiając się, czy ktoś komu się nie układa w jednym związku, na pewno znajdzie szczęście z innym partnerem, a nie zabierze ze sobą dotychczasowych problemów? Wszak problemy z czegoś wynikają...
To obojętne, kogo poślubisz. I tak spotkasz w nim samego siebie. Ta druga osoba jest zawsze lustrem, w którym możesz zobaczyć własne niespełnione potrzeby, zdolność do miłości, blokady i rany, własną życiową energię, a przede wszystkim - Twoje rozdarcie między tęsknotami i lękami. Żaden partner nie może Ci dać lepszego samopoczucia, zapewnić Ci szacunku i zaufania do Ciebie samego. Niezależnie od tego, kogo spotkasz, zawsze spotykasz tylko siebie. (s. 28)
Najbardziej ze wszystkiego zapadła mi w pamięć sugestia by starać się po prostu widzieć swoje złe, niekiedy mroczne strony, o których wolałoby się zapomnieć:
Stale będę to podkreślać - jest tylko jedna droga do prawdziwego uzdrowienia, autentycznego powodzenia w związku partnerskim: przyglądajmy się uważnie naszym mrocznym stronom. Nie potrzeba do tego lat psychoterapii ani męczącej autoanalizy. Prawdziwa bliskość z partnerem i szczera wewnętrzna gotowość poznania prawdy wystarczą. Jeśli dzięki tej gotowości natkniesz się na dokuczliwe cechy i ukryte lęki w Twoim działaniu i istnieniu, zaczniesz powoli w innym świetle dostrzegać trudności w Twoich związkach. (s. 37)
Autorka ostrzega przed złudną nadzieją, że jedna osoba, ta wyjątkowa, zupełnie odmieni nasze życie i sprawi, że stanie się ono pełne:
Jeśli wchodzisz w związek jako połowa osoby i dlatego uważasz, że potrzebujesz kogoś, kto pomoże Ci uzupełnić brakującą część, przygotowujesz grunt pod konflikty i rozstanie. Twój partner nie może Cię uszczęśliwić. Wystarczy, że uszczęśliwi siebie. Z początku możesz ulec złudzeniu, że ów wspaniały nowy człowiek u Twego boku wniesie w Twoje życie cudowne dary. Zalety, dla których go wybrałeś, staną się z czasem przywarami, z powodu których go przeklinasz. Stanie się tak, gdy odmówi Ci tych właściwości, gdy nie przejawia lub nie będzie mógł przejawiać tych cech. (s. 53)
W sumie dlaczego wchodząc w związek miałoby się zakładać, że to dlatego, bo samemu jest się niepełnym, niedokończonym, jakby niepełnowartościowym? Przecież to bez sensu...
Jeśli w kimś coś mnie denerwuje, działa mi na nerwy, złości, zawsze jest szansa zapytać: ale co to ma wspólnego ze mną? Dlaczego się wkurzam? Przecież coś zupełnie bez znaczenia nie sprawiłoby że się zdenerwuję, wkurzę, zezłoszczę.
To co autorka nazywa "cieniem" to wszystko to, co uważamy w sobie za złe, naganne, będące wadą. Skąd ten cień?
Do narodzin cienia przyczyniają się nakazy i sztywne reguły życia rodzinnego. Dziecko próbuje się poruszać w odgórnie wyznaczonych granicach, być dobre i uczynne, zachowywać się poprawnie ale nie wie, jak może przysłużyć się sobie. Wszystkie naturalne popędy i pragnienia, nieprzystające do tego nienaturalnego wysiłku spycha do "złego", zakazanego obszaru cienia. Dawne naturalne pragnienia pojawiają się w zniekształconej i przeinaczonej formie jako zachłanność, nienawiść, mściwość, rozpusta lub uleganie popędom. Czasami prowadzą wręcz do podwójnego życia. (s. 77)
Ciekawe jest to, co zostało napisane o zdradzie:
Trójkąt małżeński powstaje prawie zawsze wtedy, gdy w naszym wnętrzu uciekamy przed partnerem i jego wypowiedzianą lub niewypowiedzianą presją, przed naszymi zahamowaniami, poczuciem niedoskonałości i wewnętrznej pustki i nie jesteśmy gotowi do pracy nad uzdrawianiem. W trójkącie dajemy wyraz wewnętrznemu lękowi przed bliskością. (s. 127-128)
Zastanawiam się jak sama bym się odniosła do stwierdzenia, że jeśli jedna osoba zdradza drugą to dlatego, że nie jest w stanie być zupełnie blisko z jedną osobą i dlatego jedna relacja daje jej coś,a druga coś zupełnie innego i jakoś nierealne jest by w jednej mieć i jedno i drugie... ale chyba wydaje mi się to sensowne.
Autorka pisze też o wybaczaniu, podkreślając, że nie jest to coś, co robimy dla innych, ale dla siebie, nie po to, by ktoś inny poczuł się lepiej, ale żeby uwolnić samych siebie od przeszłości, czegoś, co można nazwać trucizną... Przypomina mi się tu powiedzenie, że uparcie wracając wspomnieniami do tego, co złego wyrządził nam ktoś inny i "strzelając focha" na tą osobę, robimy tak, jakbyśmy zażywali truciznę, mając nadzieję że uśmierci naszego wroga ;)
Spodobało mi się też to, co przeczytałam o kryzysie jako szansie, o przeszkodach, które niejako pomagają nam się rozwijać (bo doceniam tę myśli i uważam, że tak faktycznie jest):
Rośniemy dzięki temu, co się nam opiera, przeciwstawia, bo stanowi wyzwanie dla naszej siły, wiary i naszego potencjału. Sprawia to ból, dopóki nie wnikniemy w problemy, czyli to, co budzi w nas opór i dopóki nie obejrzymy ich i nie zaczniemy traktować z ciekawością, oddaniem, zrozumieniem i miłością. Dopiero wtedy ból ustaje a życie staje się lżejsze, aż natykamy się na następne bolesne miejsce, zaczynamy kolejny etap pracy, wytrwałości, dyscypliny - aż do następnych żniw. (s. 227)
Co może dać kryzys? Tak nasz osobisty, życiowy, jak i (a może szczególnie) kryzys w związku?
Kryzys jest korzeniem energii życiowej. Kryzys to bóle porodowe miłości. W kryzysie tkwi szansa. Pokonany kryzys pozostawia zawsze ślady: wiarę w samego siebie, odwagę, bliskość, ożywienie. Po przebytym kryzysie lepiej się znamy. Nie musimy już wątpić. Wiemy, że potrafimy sobie poradzić. Nie przedzieramy się przez wszystkie te wyzwania i burze małżeńskie, nasz związek staje się intensywniejszy, oboje wzrastamy. (s. 227)
Mimo, że powyższy cytat odnosi się do związków, myślę, że z powodzeniem można go też odnieść do pojedynczych osób, ludzi w ogóle.
Tak jak tu:
Do takich książek należy "Kochaj siebie a nieważne z kim się zwiążesz" autorstwa Evy-Marii Zurhorst.
Rzadko zdarza mi się czytać tak zapadające w serce książki o poczuciu własnej wartości jak ta, wolne od pustych frazesów, rad by powtarzać sobie przed lustrem magiczne mantry i słów "kochaj siebie" w każdej możliwej konfiguracji, za to bez konkretów, co właściwie autor rozumie przez owo "kochaj", wszak dla każdego miłość znaczy coś innego...
W dużym stopniu to książka o kryzysach w związkach, o momentach, kiedy para dochodzi do wniosku, że to już koniec, że jest zbyt źle, by móc dalej być razem. Jednak z takiego punktu autorka książki prowadzi do innego rodzaju rozważań, zastanawiając się, czy ktoś komu się nie układa w jednym związku, na pewno znajdzie szczęście z innym partnerem, a nie zabierze ze sobą dotychczasowych problemów? Wszak problemy z czegoś wynikają...
To obojętne, kogo poślubisz. I tak spotkasz w nim samego siebie. Ta druga osoba jest zawsze lustrem, w którym możesz zobaczyć własne niespełnione potrzeby, zdolność do miłości, blokady i rany, własną życiową energię, a przede wszystkim - Twoje rozdarcie między tęsknotami i lękami. Żaden partner nie może Ci dać lepszego samopoczucia, zapewnić Ci szacunku i zaufania do Ciebie samego. Niezależnie od tego, kogo spotkasz, zawsze spotykasz tylko siebie. (s. 28)
Najbardziej ze wszystkiego zapadła mi w pamięć sugestia by starać się po prostu widzieć swoje złe, niekiedy mroczne strony, o których wolałoby się zapomnieć:
Stale będę to podkreślać - jest tylko jedna droga do prawdziwego uzdrowienia, autentycznego powodzenia w związku partnerskim: przyglądajmy się uważnie naszym mrocznym stronom. Nie potrzeba do tego lat psychoterapii ani męczącej autoanalizy. Prawdziwa bliskość z partnerem i szczera wewnętrzna gotowość poznania prawdy wystarczą. Jeśli dzięki tej gotowości natkniesz się na dokuczliwe cechy i ukryte lęki w Twoim działaniu i istnieniu, zaczniesz powoli w innym świetle dostrzegać trudności w Twoich związkach. (s. 37)
Autorka ostrzega przed złudną nadzieją, że jedna osoba, ta wyjątkowa, zupełnie odmieni nasze życie i sprawi, że stanie się ono pełne:
Jeśli wchodzisz w związek jako połowa osoby i dlatego uważasz, że potrzebujesz kogoś, kto pomoże Ci uzupełnić brakującą część, przygotowujesz grunt pod konflikty i rozstanie. Twój partner nie może Cię uszczęśliwić. Wystarczy, że uszczęśliwi siebie. Z początku możesz ulec złudzeniu, że ów wspaniały nowy człowiek u Twego boku wniesie w Twoje życie cudowne dary. Zalety, dla których go wybrałeś, staną się z czasem przywarami, z powodu których go przeklinasz. Stanie się tak, gdy odmówi Ci tych właściwości, gdy nie przejawia lub nie będzie mógł przejawiać tych cech. (s. 53)
W sumie dlaczego wchodząc w związek miałoby się zakładać, że to dlatego, bo samemu jest się niepełnym, niedokończonym, jakby niepełnowartościowym? Przecież to bez sensu...
Jeśli w kimś coś mnie denerwuje, działa mi na nerwy, złości, zawsze jest szansa zapytać: ale co to ma wspólnego ze mną? Dlaczego się wkurzam? Przecież coś zupełnie bez znaczenia nie sprawiłoby że się zdenerwuję, wkurzę, zezłoszczę.
To co autorka nazywa "cieniem" to wszystko to, co uważamy w sobie za złe, naganne, będące wadą. Skąd ten cień?
Do narodzin cienia przyczyniają się nakazy i sztywne reguły życia rodzinnego. Dziecko próbuje się poruszać w odgórnie wyznaczonych granicach, być dobre i uczynne, zachowywać się poprawnie ale nie wie, jak może przysłużyć się sobie. Wszystkie naturalne popędy i pragnienia, nieprzystające do tego nienaturalnego wysiłku spycha do "złego", zakazanego obszaru cienia. Dawne naturalne pragnienia pojawiają się w zniekształconej i przeinaczonej formie jako zachłanność, nienawiść, mściwość, rozpusta lub uleganie popędom. Czasami prowadzą wręcz do podwójnego życia. (s. 77)
Ciekawe jest to, co zostało napisane o zdradzie:
Trójkąt małżeński powstaje prawie zawsze wtedy, gdy w naszym wnętrzu uciekamy przed partnerem i jego wypowiedzianą lub niewypowiedzianą presją, przed naszymi zahamowaniami, poczuciem niedoskonałości i wewnętrznej pustki i nie jesteśmy gotowi do pracy nad uzdrawianiem. W trójkącie dajemy wyraz wewnętrznemu lękowi przed bliskością. (s. 127-128)
Zastanawiam się jak sama bym się odniosła do stwierdzenia, że jeśli jedna osoba zdradza drugą to dlatego, że nie jest w stanie być zupełnie blisko z jedną osobą i dlatego jedna relacja daje jej coś,a druga coś zupełnie innego i jakoś nierealne jest by w jednej mieć i jedno i drugie... ale chyba wydaje mi się to sensowne.
Autorka pisze też o wybaczaniu, podkreślając, że nie jest to coś, co robimy dla innych, ale dla siebie, nie po to, by ktoś inny poczuł się lepiej, ale żeby uwolnić samych siebie od przeszłości, czegoś, co można nazwać trucizną... Przypomina mi się tu powiedzenie, że uparcie wracając wspomnieniami do tego, co złego wyrządził nam ktoś inny i "strzelając focha" na tą osobę, robimy tak, jakbyśmy zażywali truciznę, mając nadzieję że uśmierci naszego wroga ;)
Spodobało mi się też to, co przeczytałam o kryzysie jako szansie, o przeszkodach, które niejako pomagają nam się rozwijać (bo doceniam tę myśli i uważam, że tak faktycznie jest):
Rośniemy dzięki temu, co się nam opiera, przeciwstawia, bo stanowi wyzwanie dla naszej siły, wiary i naszego potencjału. Sprawia to ból, dopóki nie wnikniemy w problemy, czyli to, co budzi w nas opór i dopóki nie obejrzymy ich i nie zaczniemy traktować z ciekawością, oddaniem, zrozumieniem i miłością. Dopiero wtedy ból ustaje a życie staje się lżejsze, aż natykamy się na następne bolesne miejsce, zaczynamy kolejny etap pracy, wytrwałości, dyscypliny - aż do następnych żniw. (s. 227)
Co może dać kryzys? Tak nasz osobisty, życiowy, jak i (a może szczególnie) kryzys w związku?
Kryzys jest korzeniem energii życiowej. Kryzys to bóle porodowe miłości. W kryzysie tkwi szansa. Pokonany kryzys pozostawia zawsze ślady: wiarę w samego siebie, odwagę, bliskość, ożywienie. Po przebytym kryzysie lepiej się znamy. Nie musimy już wątpić. Wiemy, że potrafimy sobie poradzić. Nie przedzieramy się przez wszystkie te wyzwania i burze małżeńskie, nasz związek staje się intensywniejszy, oboje wzrastamy. (s. 227)
Mimo, że powyższy cytat odnosi się do związków, myślę, że z powodzeniem można go też odnieść do pojedynczych osób, ludzi w ogóle.
Tak jak tu:
To chyba u Edyty Zając na jej blogu Life Skills Academy wpadł mi w oczy tekst o tym, że warto pozamykać różne zaległe sprawy, bo bez tego gdzieś to ciągle w głowie siedzi, ciąży i męczy. I faktycznie, coś w tym jest. Przy okazji porządków w pokoju i jednocześnie porządków na dysku kompa krok po kroku wypisywałam sobie już od jakiegoś czasu zaległe...
Czyli jak pewnego razu poszłam na spacer późnym wieczorem po Starówce. Później spotkałam się z Królewiczem i po krótkim spacerze wylądowaliśmy na Nowym Mieście, w pewnym uroczym miejscu, gdzie jedliśmy pyszne bułeczki i popijaliśmy grzany miód pitny. Niebawem napiszę coś bardziej osobistego, co mnie ostatnio dręczy. To niebawem. A tymczasem wrócę do zdjęć: Ach te światła! Plac Zamkowy Kilka w jednym: Stadion Narodowy,...
Kiedy tak przeglądałam swoje styczniowe sukcesy by zwrócić uwagę na to co dla mnie ważne, zauważyłam parę rzeczy (będzie według tego co było najważniejsze, a na końcu, co najmniej- to znaczy jak wiele moich małych sukcesów dotyczyło tej naprędce nakreślonej kategorii) : Szczególnie zwracałam uwagę na rzeczy, które robiłam dla samej siebie, żeby o siebie zadbać, zaopiekować się sobą, zrobić coś, by poczuć...
Ile dałbym, by zapomnieć CięWszystkie chwile te, które są na nieBo chcę (bo chcę) nie myśleć o tym jużZdmuchnąć wszystkie wspomnienia niczym zaległy kurzTak już (tak już)Po prostu nie pamiętać sytuacji, w których serce klękaWiem, nie wyrwę się, chociaż bardzo chcęMam nadzieję, że to wiesz i Ty Jeden Osiem L Czasem zdaje się, że tak dobrze by było nie pamiętać. Wyrzucić z pamięci...
Potrzebuję czuć, że sama też mogę coś dać z siebie, choćby to było niewiele. Potrzebuję przekonania, że mogę coś istotnego dać drugiej osobie, choćby (a może szczególnie) niematerialnie...
Tym bardziej, że jestem osobą, która może wiele dać innym.
-pisałam jakiś czas temu. TUTAJ i TU.
Zdawać by się mogło, że minęły całe wieki, ale podejście się nie zmieniło.
I kiedy ktoś wyraża swoją wdzięczność i dziękuje, że podnoszę go na duchu, jest mi bardzo, bardzo miło. Szczególnie kiedy mam w pamięci to, że mnóstwo razy było odwrotnie: to ja potrzebowałam wsparcia i podniesienia na duchu, kilku ciepłych słów i wtedy ktoś przy mnie był...
Nie umiałabym inaczej.
Źle mi kiedy mam poczucie, że tylko "biorę", jestem wspierana, ktoś mi pomaga, daje mi swój czas i uwagę a ja... przyjmuję to, bo tego potrzebuję, ale nie mam nic (albo tylko tak myślę), by dać coś tej drugiej osobie, by pomóc w słabszym momencie, kiedy to jej jest źle, kiedy ma gorszy dzień.
Podobnie się czuję, kiedy ktoś co prawda sam jest dla mnie wsparciem, ale nie wierzy w moją umiejętność radzenia sobie i innym, pomocy, może we mnie samą, że nie jestem zbyt słaba i zbyt krucha... a może po prostu nie ma do mnie zaufania.
I kiedy wiem, kiedy czuję że są wokół mnie ludzie na których mogę liczyć i wiem, że oni też mogą liczyć na mnie, to parafrazując pewne powiedzenie: to trochę tak, jakby z obu stron grzało mnie słońce :)
Tym bardziej, że jestem osobą, która może wiele dać innym.
-pisałam jakiś czas temu. TUTAJ i TU.
Zdawać by się mogło, że minęły całe wieki, ale podejście się nie zmieniło.
I kiedy ktoś wyraża swoją wdzięczność i dziękuje, że podnoszę go na duchu, jest mi bardzo, bardzo miło. Szczególnie kiedy mam w pamięci to, że mnóstwo razy było odwrotnie: to ja potrzebowałam wsparcia i podniesienia na duchu, kilku ciepłych słów i wtedy ktoś przy mnie był...
Nie umiałabym inaczej.
Źle mi kiedy mam poczucie, że tylko "biorę", jestem wspierana, ktoś mi pomaga, daje mi swój czas i uwagę a ja... przyjmuję to, bo tego potrzebuję, ale nie mam nic (albo tylko tak myślę), by dać coś tej drugiej osobie, by pomóc w słabszym momencie, kiedy to jej jest źle, kiedy ma gorszy dzień.
Podobnie się czuję, kiedy ktoś co prawda sam jest dla mnie wsparciem, ale nie wierzy w moją umiejętność radzenia sobie i innym, pomocy, może we mnie samą, że nie jestem zbyt słaba i zbyt krucha... a może po prostu nie ma do mnie zaufania.
I kiedy wiem, kiedy czuję że są wokół mnie ludzie na których mogę liczyć i wiem, że oni też mogą liczyć na mnie, to parafrazując pewne powiedzenie: to trochę tak, jakby z obu stron grzało mnie słońce :)
Styczniowe pozycje to w dużym stopniu książki, które nie tyle przeczytałam, ile skończyłam czytać w styczniu. W jakimś momencie, by dać upust swej żarłoczności książkowej, pochłaniałam trzy książki jednocześnie i taki efekt, że żadnej szybko nie skończyłam :) Co więc czytałam? Anna Ficner-Ogonowska: Alibi na szczęście, Krok do szczęścia, Zgoda na szczęście Z całej serii najbardziej mi się podobała ta środkowa pozycja, choć...
Jestem osobą chaotyczną. Jednak jakieś struktury, pilnowanie pewnych zasad i ustaleń pomagają mi nad moim chaosem i brakiem zorganizowania zapanować. Choć może najważniejsze, co mogłam dla siebie zrobić to stwierdzenie, że tak czy inaczej, wszystkich swoich chaosów tak na 100% nie ogarnę, poza tym obok dni zdecydowanie dobrych, poukładanych i dobrze zorganizowanych, zdarzą mi się takie, które będą chaotyczne, od początku do końca...
Poniosło mnie ostatnio... na Stare Miasto. Z dziką radością wykorzystałam to, że zrobiło się pięknie słonecznie i o wiele cieplej :) Wspięłam się na wieżę przy kościele św. Anny. Efekt? Ależ proszę bardzo: ...