"Kochaj siebie a nieważne z kim się zwiążesz"
09:00:00Swojego czasu w poszukiwaniu własnej recepty na szczęście maniacko połykałam kolejne książki o rozwoju osobistym, czasem dobierane na własną rękę, bo coś w bibliotece w oczy wpadło, a czasem polecane przez zdawać by się mogło doświadczoną osobę. Jednak większości z tamtych książek bym nie poleciła, choć zapewne niosły ze sobą coś wartościowego. Tutaj będę polecać tylko te książki, które faktycznie stały się dla mnie konkretnymi drogowskazami, dały coś, co wryło się w pamięć, książki do których wracałam po wielokroć.
Do takich książek należy "Kochaj siebie a nieważne z kim się zwiążesz" autorstwa Evy-Marii Zurhorst.
Rzadko zdarza mi się czytać tak zapadające w serce książki o poczuciu własnej wartości jak ta, wolne od pustych frazesów, rad by powtarzać sobie przed lustrem magiczne mantry i słów "kochaj siebie" w każdej możliwej konfiguracji, za to bez konkretów, co właściwie autor rozumie przez owo "kochaj", wszak dla każdego miłość znaczy coś innego...
W dużym stopniu to książka o kryzysach w związkach, o momentach, kiedy para dochodzi do wniosku, że to już koniec, że jest zbyt źle, by móc dalej być razem. Jednak z takiego punktu autorka książki prowadzi do innego rodzaju rozważań, zastanawiając się, czy ktoś komu się nie układa w jednym związku, na pewno znajdzie szczęście z innym partnerem, a nie zabierze ze sobą dotychczasowych problemów? Wszak problemy z czegoś wynikają...
To obojętne, kogo poślubisz. I tak spotkasz w nim samego siebie. Ta druga osoba jest zawsze lustrem, w którym możesz zobaczyć własne niespełnione potrzeby, zdolność do miłości, blokady i rany, własną życiową energię, a przede wszystkim - Twoje rozdarcie między tęsknotami i lękami. Żaden partner nie może Ci dać lepszego samopoczucia, zapewnić Ci szacunku i zaufania do Ciebie samego. Niezależnie od tego, kogo spotkasz, zawsze spotykasz tylko siebie. (s. 28)
Najbardziej ze wszystkiego zapadła mi w pamięć sugestia by starać się po prostu widzieć swoje złe, niekiedy mroczne strony, o których wolałoby się zapomnieć:
Stale będę to podkreślać - jest tylko jedna droga do prawdziwego uzdrowienia, autentycznego powodzenia w związku partnerskim: przyglądajmy się uważnie naszym mrocznym stronom. Nie potrzeba do tego lat psychoterapii ani męczącej autoanalizy. Prawdziwa bliskość z partnerem i szczera wewnętrzna gotowość poznania prawdy wystarczą. Jeśli dzięki tej gotowości natkniesz się na dokuczliwe cechy i ukryte lęki w Twoim działaniu i istnieniu, zaczniesz powoli w innym świetle dostrzegać trudności w Twoich związkach. (s. 37)
Autorka ostrzega przed złudną nadzieją, że jedna osoba, ta wyjątkowa, zupełnie odmieni nasze życie i sprawi, że stanie się ono pełne:
Jeśli wchodzisz w związek jako połowa osoby i dlatego uważasz, że potrzebujesz kogoś, kto pomoże Ci uzupełnić brakującą część, przygotowujesz grunt pod konflikty i rozstanie. Twój partner nie może Cię uszczęśliwić. Wystarczy, że uszczęśliwi siebie. Z początku możesz ulec złudzeniu, że ów wspaniały nowy człowiek u Twego boku wniesie w Twoje życie cudowne dary. Zalety, dla których go wybrałeś, staną się z czasem przywarami, z powodu których go przeklinasz. Stanie się tak, gdy odmówi Ci tych właściwości, gdy nie przejawia lub nie będzie mógł przejawiać tych cech. (s. 53)
W sumie dlaczego wchodząc w związek miałoby się zakładać, że to dlatego, bo samemu jest się niepełnym, niedokończonym, jakby niepełnowartościowym? Przecież to bez sensu...
Jeśli w kimś coś mnie denerwuje, działa mi na nerwy, złości, zawsze jest szansa zapytać: ale co to ma wspólnego ze mną? Dlaczego się wkurzam? Przecież coś zupełnie bez znaczenia nie sprawiłoby że się zdenerwuję, wkurzę, zezłoszczę.
To co autorka nazywa "cieniem" to wszystko to, co uważamy w sobie za złe, naganne, będące wadą. Skąd ten cień?
Do narodzin cienia przyczyniają się nakazy i sztywne reguły życia rodzinnego. Dziecko próbuje się poruszać w odgórnie wyznaczonych granicach, być dobre i uczynne, zachowywać się poprawnie ale nie wie, jak może przysłużyć się sobie. Wszystkie naturalne popędy i pragnienia, nieprzystające do tego nienaturalnego wysiłku spycha do "złego", zakazanego obszaru cienia. Dawne naturalne pragnienia pojawiają się w zniekształconej i przeinaczonej formie jako zachłanność, nienawiść, mściwość, rozpusta lub uleganie popędom. Czasami prowadzą wręcz do podwójnego życia. (s. 77)
Ciekawe jest to, co zostało napisane o zdradzie:
Trójkąt małżeński powstaje prawie zawsze wtedy, gdy w naszym wnętrzu uciekamy przed partnerem i jego wypowiedzianą lub niewypowiedzianą presją, przed naszymi zahamowaniami, poczuciem niedoskonałości i wewnętrznej pustki i nie jesteśmy gotowi do pracy nad uzdrawianiem. W trójkącie dajemy wyraz wewnętrznemu lękowi przed bliskością. (s. 127-128)
Zastanawiam się jak sama bym się odniosła do stwierdzenia, że jeśli jedna osoba zdradza drugą to dlatego, że nie jest w stanie być zupełnie blisko z jedną osobą i dlatego jedna relacja daje jej coś,a druga coś zupełnie innego i jakoś nierealne jest by w jednej mieć i jedno i drugie... ale chyba wydaje mi się to sensowne.
Autorka pisze też o wybaczaniu, podkreślając, że nie jest to coś, co robimy dla innych, ale dla siebie, nie po to, by ktoś inny poczuł się lepiej, ale żeby uwolnić samych siebie od przeszłości, czegoś, co można nazwać trucizną... Przypomina mi się tu powiedzenie, że uparcie wracając wspomnieniami do tego, co złego wyrządził nam ktoś inny i "strzelając focha" na tą osobę, robimy tak, jakbyśmy zażywali truciznę, mając nadzieję że uśmierci naszego wroga ;)
Spodobało mi się też to, co przeczytałam o kryzysie jako szansie, o przeszkodach, które niejako pomagają nam się rozwijać (bo doceniam tę myśli i uważam, że tak faktycznie jest):
Rośniemy dzięki temu, co się nam opiera, przeciwstawia, bo stanowi wyzwanie dla naszej siły, wiary i naszego potencjału. Sprawia to ból, dopóki nie wnikniemy w problemy, czyli to, co budzi w nas opór i dopóki nie obejrzymy ich i nie zaczniemy traktować z ciekawością, oddaniem, zrozumieniem i miłością. Dopiero wtedy ból ustaje a życie staje się lżejsze, aż natykamy się na następne bolesne miejsce, zaczynamy kolejny etap pracy, wytrwałości, dyscypliny - aż do następnych żniw. (s. 227)
Co może dać kryzys? Tak nasz osobisty, życiowy, jak i (a może szczególnie) kryzys w związku?
Kryzys jest korzeniem energii życiowej. Kryzys to bóle porodowe miłości. W kryzysie tkwi szansa. Pokonany kryzys pozostawia zawsze ślady: wiarę w samego siebie, odwagę, bliskość, ożywienie. Po przebytym kryzysie lepiej się znamy. Nie musimy już wątpić. Wiemy, że potrafimy sobie poradzić. Nie przedzieramy się przez wszystkie te wyzwania i burze małżeńskie, nasz związek staje się intensywniejszy, oboje wzrastamy. (s. 227)
Mimo, że powyższy cytat odnosi się do związków, myślę, że z powodzeniem można go też odnieść do pojedynczych osób, ludzi w ogóle.
Tak jak tu:
O kryzysie mówi jeszcze inna książka tej samej autorki, napisana w duecie z mężem, ale to już zupełnie inna historia...
6 komentarze
dopisuję na listę lektur do przeczytania :-)
OdpowiedzUsuńI ja :-)
UsuńTa książka to taki swego rodzaju poradnik? Czasem każdy potrzebuje drogowskazu i delikatnej pomocy. Świetne cytaty, mądrości :)
OdpowiedzUsuńPoradnik? Chyba można tak to nazwać :) Choć dużo tu rad z własnego doświadczenia autorki co bardzo przemawia, zupełnie inaczej niż jakieś rady " z kosmosu" :)
UsuńNigdzie nie mogę dostać tej książki :( chciałabyś ją odsprzedać albo jakoś mogłabyś mi pożyczyć na jakiś czas?
OdpowiedzUsuńNiestety, sama ją wypożyczałam z biblioteki, mogę powiedzieć z której ;)
UsuńChwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)
Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.