Jeden z bardziej udanych wieczorów w ostatnim czasie. Babski wieczór. Nie potrzeba mi dziś żadnych facetów a moim otoczeniu. Pana Kota też nie. Niech się randkuje do woli, i dla tygodniowego zakochania przeznacza wszystko. Bo tylko miłość się liczy, tylko zakochanie, a przyjaźń choćby nawet i długa... to tylko coś przejściowego? Tak, jestem rozżalona. Co nie zmienia faktu, że wieczór w babskim gronie...
![]() |
żródło: http://www.facebook.com/photo.php?fbid=282550755118223&set=a.251920808181218.63837.251918098181489&type=3&theater |
Są takie chwile, kiedy chcę choć na chwilę zatrzymać czas. Donikąd się nie spieszyć i zatrzymać jakąś znajomość, relację,w ogóle jakąś sytuację w jednym miejscu, w jakimś momencie. Zatrzymać siebie. Powiedzieć: donikąd mi się teraz nie spieszy. Tu i teraz jest idealnie.
Poznałam kogoś.
Może z tej znajomości powstać coś wyjątkowego, może zostać tak jak jest teraz, może zniknąć nawet to, co jest. Niezależnie jednak od tego, co przyniesie przyszłość, ani co przyniosą najbliższe dni: tu i teraz chcę być sobą, pozytywną sobą. Zupełnie nie wiem dlaczego, większość moich relacji z facetami już na początku była "skalana" tym, co w mojej przeszłości smutne, negatywne, w jakiś sposób męczące. Wcześniej czy później odzywała się przeszłość.
Teraz tak nie chcę. Tym bardziej, że jest pozytywnie. I nie w tym rzecz, żeby udawać, że smutnej przeszłości nie było. Owszem, była, ale czemu mam od tego zaczynać? Chwilami myślę, że jeśli daję komuś najpierw szansę na poznanie mnie z pozytywnej strony, nawet jeśli później przyjdą trudne chwile, łatwiej da się je przetrwać, pokonać.
Bo jeśli mógł we mnie dostrzec dostrzec to co pozytywne i powiedzieć mi o tym, a ja słysząc to, mogłam powiedzieć: masz rację, taka jestem, to czemu miałabym to niszczyć i udowodnić, że źle mnie ocenia?
A smutna przeszłość? Chcę nauczyć się o niej mówić tak, żeby tego, kto słucha, nie przytłaczała.
A wczoraj.... wczoraj miałam zły, bardzo zły dzień. Pomijając już dwa mocne zarysowania i potężnego siniaka, wesoło spędziłyśmy wieczór we trzy. A później wplątałam się w Skype'ową rozmowę z A. i powiększyła ona mój zamęt w głowie jeszcze.
A dziś idziemy z Koszką zakopać się po uszy w Bibliotece Narodowej a wieczorem przyjedzie Aneta. Nie mogę się już doczekać Andrzejek w naszym babskim gronie:)
I piątek jest już podejrzanie blisko....
Ostatnio odkryłam jak bardzo czasem "przypadek" może spłatać figla;) Oczywiście, nie wierzę w przypadki. Bo "przypadków nie ma- są tylko znaki...". A tym razem... Któregoś dnia bezwiednie użyłam na tym blogu zdrobnienia (czy też może rosyjskiej wersji) pewnego męskiego imienia. Nie umiałam zdać sobie sprawy, dlaczego miałam wrażenie, że to już się kiedyś zdarzyło. I owszem. W moim e-booku opisałam postać wypisz-wymaluj jak...
Trochę zmieniłam wygląd bloga:) Po lewej: tam działam od niedawna, to właśnie jest "mój" wolontariat:) U góry dodałam zakładki, pod tą "Moja książka" jest link do bloga związanego z "Nie uciekaj Aleksandro!": http://nie-uciekaj-aleksandro.blogspot.com/ Planuję jeszcze dojść do ładu z kategoriami :) ...
Zdałam sobie sprawę, że najbliższych kilka dni... czas się zatrzymać, pomyśleć i uspokoić. Zero poważnych, wiążących decyzji, szaleństw. Zanim powiem coś wrednego, policzę do dziesięciu (po japońsku!) a zanim zacznę być wredna, niemiła i podła- pójdę na spacer, na basen, poczytam książkę albo sama nie wiem co jeszcze, coś wymyślę. W ostateczności poduszka posłuży mi jako worek treningowy, a w poukładaniu myśli pomoże...
Wczoraj Cały wpadł do mnie do pokoju w odwiedziny. Zastał mnie zupełnie nie ogarniętą, próbującą sobie poprawić nastrój cytrusowymi świeczkami. Kilka stało na parapecie, kilka na biurku i półkach. Poza tym ciemność. Cały łaził tu i tam, jak zwykle, później wpadł Pan Kot i rozmawialiśmy a Cały łaził między nami. W pewnym momencie futrzak poszedł na parapet. Chciał powąchać świeczkę chyba... opalił sobie...
Jeden z bohaterów Listów do M. dostał jako prezent, dodatek do zakupów małą maskotkę, reniferka, wypisz-wymaluj jak tą: To od razu sprawiło, że moje myśli odbiegły daleko i zalały mnie wspomnienia, skrzętnie tłumione w kinie, w których zatopiłam się za to po powrocie do mieszkania i zaszyciu się w swoim pokoju. Rozklejona do reszty, wykonałam pewien telefon: -... bo wiesz, byłam na Listach...
Stało się. Dziś mnie natchnęło i weszłam na stronę Empiku a następnie wpisałam tam tytuł swojej książki. A później wgapiałam się w monitor jak sroka w gnat. Bo okazało się, że mój ebook już tam jest. Poniżej link: http://www.empik.com/nie-uciekaj-aleksandro-wlodarczyk-malgorzata,p1045720292,ebook-p Taka publikacja ma swoje wady ale ma wiele zalet... ;) Nie no, jeszcze jestem w szoku. Na deser zostawiam sobie poinformowanie jednej, szczególnej osoby.......
Na początku jakoś mnie nie przekonywało pójście na ten film. Później poczytałam wrażenia Klarki, Moaa też wspomniała, że warto obejrzeć i się skusiłam. I? Zachwyciłam się. Uśmiechałam się i wzruszałam. Miałam ciarki na skórze i rozanielony uśmiech. Robiłam się smutna i nie mogłam przestać chichotać. Nieraz mnie ten film zaskoczył i udowodnił, że "komedia romantyczna" może być zaskakująca, zwariowana a przy tym "do...
Zupełnie jak ... ...tytuł filmu ...nazwa pewnej sympatycznej herbaciarni w centrum, gdzie wczoraj po raz pierwszy piłam pomarańczowego rooibosa z mlekiem w zacnym towarzystwie i ostatecznie unicestwiałam swoje obawy dotyczące wolontariatu w Akademii Przyszłości. No dobrze, nie tylko unicestwiałam, bo w końcu zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim, łącznie z ingerencjami cenzury w twórczość Konwickiego i wyjątkowo wrednymi a także wyjątkowo fajnymi wykładowcami. Chyba nie...
Ostatnie dni były dosyć zwariowane. Było kilka fajnych zdarzeń jak na przykład robienie zdjęć z Magdą w Łazienkach, a później buszowanie w sklepie z kolczykami. Było też trochę zupełnie zaskakujących jak telefon w sprawie pracy. I było też całkiem sporo takich wydarzeń, które przygnębiały, smuciły... wytrącały z równowagi. We wtorek byłyśmy z Magdą w Łazienkach. Wiewiórki były tak przyjaźnie nastawione i najwyraźniej głodne,...
Nie będzie dziś sensownie, optymistycznie, ani wesoło. To był jeden z dwóch paskudnych dni, jakie mi się ostatnio zdarzyły jeden po drugim. Póki co stwierdzam, że facetów nie zrozumiem chyba nigdy, przynajmniej niektórych. Na pewno nie jestem w stanie zrozumieć chłopaka, który stwierdza, że OK by było, gdyby to on mnie zaprosił do kina, a jak ja jego to jakoś dziwnie (mimo, że...
Obiecałam, że napiszę jak już przeczytam. Myślałam, że nieco dłużej mi to zajmie, ale okazało się, że .... po prostu wpadłam po uszy. Uległam totalnemu zafascynowaniu.
Czternastoletnią Lily wychowuje despotyczny ojciec i czarnoskóra opiekunka, Rosaleen. Wskutek kilku wydarzeń dziewczynka decyduje się na ucieczkę razem z opiekunką do miejsca, w którym mogła kiedyś przebywać zmarła przed laty mama Lily. Obie odnajdują tam o wiele więcej, niż mogłyby się spodziewać.
Istotną rolę w całej opowieści odgrywają pszczoły, ich zwyczaje i wszystko, co związane z miodem i pszczelarstwem:
Według August, jeśli ktoś nie oglądał pasieki z samego rana, omijał go ósmy cud świata. Wyobraźcie sobie białe ule schowane pod sosnami. Słońce prześwituje przez gałęzie, rozświetlając kropelki rosy schnące na ich pokrywach. Kilkaset pszczół zatacza kręgi wokół uli, po prostu dla rozgrzewki, traktując to jako przerwę na toaletę, ponieważ pszczoły są tak czyste, że nigdy nie zabrudzą wnętrza swojego ula. Z daleka wygląda to jak wielki obraz, który można zobaczyć w muzeum, ale w muzeach nie potrafią oddać tego dźwięku. Słyszy się go z odległości pięćdziesięciu stóp, brzęczenie, które wydaje się dobiegać z innej planety. W odległości trzydziestu stóp zaczyna wam wibrować skóra. Włosy jeżą się na karku.'Nie idź ani kroku dalej', ostrzega rozum, lecz serce posyła was prosto w ten brzęk i stajecie się jego częścią. Stojąc tam, macie wrażenie, że znajdujecie się w środku wszechświata, gdzie wszystko budzi się ze śpiewem na ustach do życia.
Poruszyła mnie historia sióstr o imionach takich jak wiosenne i letnie miesiące. Wiąże się z nimi też opowieść o tym, dlaczego dom trzech sióstr ma intensywny, mocny i jaskrawy, różowy kolor:
Niektóre rzeczy nie są aż tak bardzo ważne, Lily. Na przykład kolor domu. Jakie to może mieć znaczenie w ogólnym życiowym planie? Ale podniesienie kogoś na duchu... to ma znaczenie. Cały problem z ludźmi polega na tym...
- Że nie wiedzą, co ma znaczenie, a co go nie ma - dokończyłam za nią, bardzo z tego powodu dumna.
- Chciałam powiedzieć, że problem polega na tym, że wiedzą, co ma znaczenie, lecz tego nie wybierają. Wiesz, jakie to trudne, Lily? Kocham May, lecz i tak bardzo trudno było mi się zgodzić na karaibski róż. Wybór tego, co ma znaczenie, jest najtrudniejszą rzeczą pod słońcem
- Że nie wiedzą, co ma znaczenie, a co go nie ma - dokończyłam za nią, bardzo z tego powodu dumna.
- Chciałam powiedzieć, że problem polega na tym, że wiedzą, co ma znaczenie, lecz tego nie wybierają. Wiesz, jakie to trudne, Lily? Kocham May, lecz i tak bardzo trudno było mi się zgodzić na karaibski róż. Wybór tego, co ma znaczenie, jest najtrudniejszą rzeczą pod słońcem
Kładąc głowę na jego ramieniu, zastanawiałam się, jak on mnie znosi. W ciągu jednego krótkiego poranka dałam mu próbkę wariackiego śmiechu, skrywanej namiętności, szczeniackich wygłupów, użalania się nad sobą i ataku histerii. Nie wiem, czy udałoby mi się to wszystko zaaranżować, gdybym celowo chciała mu się pokazać od jak najgorszej strony.
Zach uściskał mnie.
-Wszytsko będzie dobrze- przemówił do moich włosów. - Zostaniesz kiedyś wielką pisarką. - Zobaczyłam, jak zerka za siebie i na drugą stronę ulicy. - A teraz wracaj na swoje miejsce i wytrzyj twarz- powiedział, dając mi szmatę śmierdzącą benzyną.
Ważne miejsce w książce zajmuje tematyka atakowania i traktowania ludzi gorzej tylko dlatego, że mają inny kolor skóry:
...po raz pierwszy w życiu uświadomiłam sobie, jak wielką wagę przywiązuje się do pigmentu w ludzkiej skórze, jak bardzo ostatnimi czasy ten pigment stał się Słońcem, a wszystkie inne sprawy planetami...
"Mam zamiar coś ci powiedzieć, June. - oświadczyła i podeszła do siostry. - Za długo już żyjesz na pół gwizdka. May miała na myśli, że kiedy przychodzi pora śmierci, trzeba umrzeć, a kiedy nadchodzi pora życia, trzeba żyć. Nie udawać, że się żyje, ale żyć pełną piersią i nie bać się życia."
Czasem właśnie o tym marzę... O życiu po prostu, bez rozważania co krok, czy coś jest dobre, czy nie, jak to inni odbiorą. Życie z poczuciem humoru i dystansem do siebie. Życie w pełni....
Zupełnie magiczne było dla mnie to ciepło, które wręcz emanowało z opisu życia na pszczelej farmie, ciepła i mądrości kobiet...
Jutro napiszę o jesiennych zdjęciach w Łazienkach z Magdą:)
![]() |
Zdjęcie z bliżej nieokreślonego miejsca internetu |
Czas poukładać wszechobecny bałagan tak w myślach jak i w moim pokoju :)
Cmentarzysko Zapomnianych Książek fajna inicjatywa, ale wczoraj nie starczyło mi już zapału na to, żeby zaprowadzić pokoju całkowity ład. Większość książek stoi ładnie na półkach a ja się cieszę, bo czuję się nieswojo w domach, gdzie książek nie ma, a rośnie liczba książek, które już dawno przeczytałam, ale lubię czasem do nich wracać, jak choćby do "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa czy "Epidemii zamkniętych serc" Macieja Przepiery.
Nie spodziewałam się wczoraj znaleźć na cmentarzysku takich "perełek". Bo niewątpliwie perełką dla mnie jest książka "Listy do Klaudii" J. Bucaya czy wiersze Małgorzaty Hillar. Skusiłam się też na "Białego oleandra" Janet Fitch, szczególnie, że kiedyś oglądałam film na podstawie tej książki, z Michelle Pfeifer. Inną perełką jest książka Anny Wrzos "Wizyty Aniołów czyli moje życie kontrolowane"- kiedyś czytałam, chętnie sobie odświeżę. Podobnie ze "Snem Zielonych Powiek" Edyty Szałek.
Inną bajką są książki, których po prostu nie mogę nie mieć. "Niebezpieczne związki", "Alfabet wspomnień" Słonimskiego czy choćby "Pasje utajone czyli życie Z. Freuda"... (którą to książkę polecała mi znajoma). Nie obyło się też bez "Antologii satyry polskiej 1944-1955" i ... "Sztuki kochania" Wisłockiej.
Zaintrygowało mnie kilka pozycji, które albo skądś znam, kojarzę w jakiś dziwny sposób, albo po prostu, zapowiadają się ciekawie. Skądś był mi znajomy tytuł "Sekretne życie pszczół" Sue Monk Kidd. Zaczęłam czytać i widzę, że zapowiada się intrygująco, mam powody, żeby przypuszczać że to coś w sam raz dla mnie. Napiszę wrażenia, kiedy skończę. Poza tym intrygują mnie inne tytuły: "Wybrane zagadnienia z fizyki katastrof" Marishy Pessl i "Jasny słoneczny poranek" Jamesa Frey'a.
No i oczywiście wszystko co napisano o kotach, szczególnie z punktu widzenia kota i to czarnego:))
To tylko część moich "nowych" książek:) W najbliższym czasie nie będę się martwić o nudę w tramwajach czy autobusach;) Kocham książki.
Nie wiem na jakiej zasadzie, ale po tym, jak uporządkowałam swój pokój, moje myśli też uległy uporządkowaniu:) Jakie to miłe uczucie...
A ten widok półek wypełnionych książkami- cudowny:)
Szał totalny :) Słyszeliście może o Cmentarzysku Zapomnianych Książek? Dla "niewtajemniczonych": nazwa została zaczerpnięta z "Cienia wiatru" Carlosa Ruiza Zafona, gdzie Cmentarzysko było miejscem do którego trafiały zapomniane książki i każdą z nich można było uratować, zabierając ją ze sobą (bo książka żyje tak długo, jak długo jest czytana). Po raz pierwszy wybrałam się na Cmentarzysko dwa lata temu, kiedy mieściło się w...
literacko
"godzina w tym czy w tamtym miejscu, kiedy nasze życie, na przekór wszystkim przeciwnościom i oczekiwaniom, otwiera się przed nami "
Rzadko zdarzają mi się dni, które zaczynają się tak... przygnębiająco a kończą tak miło, tak naprawdę każda chwila jest kroczkiem ku czemuś bardziej pozytywnemu.
Od rana byłam nieswoja... właściwie od momentu, kiedy zdałam sobie sprawę, że to dziś są urodziny mojej Mamy, że gdyby żyła, skończyłaby dziś 59 lat. Myślałam, że to już nie boli... a boli zawsze, może tylko trochę inaczej. Sama myśl, że mogłoby być lepiej między nami (niż było), że chciałabym czasem nawet się z nią pokłócić, pogadać zwyczajnie, powiedzieć o tym, co mi się fajnego przydarza, pożalić.... a wiem, że to niemożliwe. Minęło 3,5 roku od jej śmierci.
Później byłam wdzięczna za to, że tak wiele mam dziś do zdziałania, zrobienia, załatwienia. Wpłacanie pieniędzy, przelew za rachunki, przepisywanie na S. dwu numerów, które dawniej były "nasze", powrót na trochę do mieszkania... Pogaduchy z Koszką (nie tylko mnie dziś kofeina ratowała przed snem). I ta mega optymistyczna informacja, że Cmentarzysko Zapomnianych Książek otwiera swoje podwoje w tym roku znów, co więcej: na Bemowie, co więcej... na mojej ulicy. Chyba pęknę jak tam nie pójdę i zupełnie nieważne, że książek mam całą masę. Jestem totalną ich miłośniczką...
A później szybkie doprowadzanie się do opamiętania (no bo nie samymi książkami człowiek żyje), złapałam empetrójkę pożyczoną mi przez Iv i pobiegłam na przystanek. Po drodze zawzięcie smsowałam z koleżanką, z którą jak się okazało, łączy nas miłość do podobnych książek, co wydało mi się baaardzo pozytywne:)
Jeszcze później pewien pub blisko Łazienek... Spotkanie zaplanowane od co najmniej tygodnia. Trudno mi to opisać. Jesteśmy grupą pozytywnych ludzi, którzy chcą znaleźć czas na pomoc innym, każdy ma swoje pasje, to, co sprawia mu frajdę i tym też chce się dzielić. Znów mam poczucie, że to jest właśnie to, co mi odpowiada, co chcę robić, co sprawi, że moje życie nabierze nowych barw... Nie na zasadzie: jest fajnie, jest fajnie.... ojejjj, jednak nie chcę tak. Czasem mam myśli, że jak ja sobie poradzę, że może są lepsi ode mnie... a później myślę, że owszem, poradzę sobie a gdyby każdy patrzył w ten sposób: są lepsi ode mnie- niewiele dałoby się zmienić na lepsze.
I te chwile, kiedy siedziałam w owym pubie, a łagodne światło (czy też właściwie półmrok) wygładzało rysy, dodawało tajemniczości... a nasz "szef" z zapałem opowiadał o działalności stowarzyszenia, zasadach, o tym, co dodaje skrzydeł i o tym co trudne, o przeszkodach i o tym co pomocne, o plusach i minusach.... z takim zapałem w oczach, z pasją, ekspresyjnie i z entuzjazmem. Ten uśmiech, te oczy, te gesty.... A z jakiejś dalekiej czasoprzestrzeni wyłaniał się ktoś inny, kto kiedyś z podobnym zapałem mówił, podobnie gestykulował. Ktoś, kto pasję miał we krwi, twierdził, że tak bardzo chce innym pomagać. Chwilami obaj mi się mieszali. Wolałam jednak być tu i teraz, w tym pubie, wśród zapaleńców takich jak ja, i słuchając kogoś, kto z zapałem mówi o ważnych dla mnie sprawach, gestykulując szczupłymi dłońmi i przyciągając wzrok swoimi dłuższymi włosami i orlim nosem. Czasem milczałam zasłuchana a czasem mówiłam, czasem uciekałam w zamyślenie a czasem zanosiłam się śmiechem wraz z innymi. Wiem jedno: nie będzie łatwo, ale będzie warto.
Żyjemy, robimy to co robimy, potem kładziemy sie spać - to takie proste i takie zwyczajne. Niektórzy wyskakują z okna, inni się topią czy zażywają zbyt dużą ilość pigułek, znacznie więcej spośród nas ginie w wypadkach, a większość zdecydowana jest powolnie trawiona przez choroby lub, jeśli ma trochę szczęścia, tylko przez czas. Na pocieszenie pozostaje jedno: godzina w tym czy w tamtym miejscu, kiedy nasze życie, na przekór wszystkim przeciwnościom i oczekiwaniom, otwiera się przed nami, dając to, co zawsze istniało w naszej wyobraźni, chociaż wszyscy z wyjątkiem dzieci (a może nawet i one) zdajemy sobie sprawę z tego, że po tych godzinach nieuchronnie nadejdą następne, znacznie bardziej ponure i trudne. A jednak lubimy to "miasto", cieszymy się porankiem, ponad wszystko żywimy nadzieję na więcej.
BOG JEDEN WIE, DLACZEGO TAK JE KOCHAMY
Michael Cunningham "Godziny"
Od rana byłam nieswoja... właściwie od momentu, kiedy zdałam sobie sprawę, że to dziś są urodziny mojej Mamy, że gdyby żyła, skończyłaby dziś 59 lat. Myślałam, że to już nie boli... a boli zawsze, może tylko trochę inaczej. Sama myśl, że mogłoby być lepiej między nami (niż było), że chciałabym czasem nawet się z nią pokłócić, pogadać zwyczajnie, powiedzieć o tym, co mi się fajnego przydarza, pożalić.... a wiem, że to niemożliwe. Minęło 3,5 roku od jej śmierci.
Później byłam wdzięczna za to, że tak wiele mam dziś do zdziałania, zrobienia, załatwienia. Wpłacanie pieniędzy, przelew za rachunki, przepisywanie na S. dwu numerów, które dawniej były "nasze", powrót na trochę do mieszkania... Pogaduchy z Koszką (nie tylko mnie dziś kofeina ratowała przed snem). I ta mega optymistyczna informacja, że Cmentarzysko Zapomnianych Książek otwiera swoje podwoje w tym roku znów, co więcej: na Bemowie, co więcej... na mojej ulicy. Chyba pęknę jak tam nie pójdę i zupełnie nieważne, że książek mam całą masę. Jestem totalną ich miłośniczką...
A później szybkie doprowadzanie się do opamiętania (no bo nie samymi książkami człowiek żyje), złapałam empetrójkę pożyczoną mi przez Iv i pobiegłam na przystanek. Po drodze zawzięcie smsowałam z koleżanką, z którą jak się okazało, łączy nas miłość do podobnych książek, co wydało mi się baaardzo pozytywne:)
Jeszcze później pewien pub blisko Łazienek... Spotkanie zaplanowane od co najmniej tygodnia. Trudno mi to opisać. Jesteśmy grupą pozytywnych ludzi, którzy chcą znaleźć czas na pomoc innym, każdy ma swoje pasje, to, co sprawia mu frajdę i tym też chce się dzielić. Znów mam poczucie, że to jest właśnie to, co mi odpowiada, co chcę robić, co sprawi, że moje życie nabierze nowych barw... Nie na zasadzie: jest fajnie, jest fajnie.... ojejjj, jednak nie chcę tak. Czasem mam myśli, że jak ja sobie poradzę, że może są lepsi ode mnie... a później myślę, że owszem, poradzę sobie a gdyby każdy patrzył w ten sposób: są lepsi ode mnie- niewiele dałoby się zmienić na lepsze.
I te chwile, kiedy siedziałam w owym pubie, a łagodne światło (czy też właściwie półmrok) wygładzało rysy, dodawało tajemniczości... a nasz "szef" z zapałem opowiadał o działalności stowarzyszenia, zasadach, o tym, co dodaje skrzydeł i o tym co trudne, o przeszkodach i o tym co pomocne, o plusach i minusach.... z takim zapałem w oczach, z pasją, ekspresyjnie i z entuzjazmem. Ten uśmiech, te oczy, te gesty.... A z jakiejś dalekiej czasoprzestrzeni wyłaniał się ktoś inny, kto kiedyś z podobnym zapałem mówił, podobnie gestykulował. Ktoś, kto pasję miał we krwi, twierdził, że tak bardzo chce innym pomagać. Chwilami obaj mi się mieszali. Wolałam jednak być tu i teraz, w tym pubie, wśród zapaleńców takich jak ja, i słuchając kogoś, kto z zapałem mówi o ważnych dla mnie sprawach, gestykulując szczupłymi dłońmi i przyciągając wzrok swoimi dłuższymi włosami i orlim nosem. Czasem milczałam zasłuchana a czasem mówiłam, czasem uciekałam w zamyślenie a czasem zanosiłam się śmiechem wraz z innymi. Wiem jedno: nie będzie łatwo, ale będzie warto.
Żyjemy, robimy to co robimy, potem kładziemy sie spać - to takie proste i takie zwyczajne. Niektórzy wyskakują z okna, inni się topią czy zażywają zbyt dużą ilość pigułek, znacznie więcej spośród nas ginie w wypadkach, a większość zdecydowana jest powolnie trawiona przez choroby lub, jeśli ma trochę szczęścia, tylko przez czas. Na pocieszenie pozostaje jedno: godzina w tym czy w tamtym miejscu, kiedy nasze życie, na przekór wszystkim przeciwnościom i oczekiwaniom, otwiera się przed nami, dając to, co zawsze istniało w naszej wyobraźni, chociaż wszyscy z wyjątkiem dzieci (a może nawet i one) zdajemy sobie sprawę z tego, że po tych godzinach nieuchronnie nadejdą następne, znacznie bardziej ponure i trudne. A jednak lubimy to "miasto", cieszymy się porankiem, ponad wszystko żywimy nadzieję na więcej.
BOG JEDEN WIE, DLACZEGO TAK JE KOCHAMY
Michael Cunningham "Godziny"
Zebrałam się w sobie i obejrzałam w końcu film "Hanami- kwiat wiśni". Do tej pory albo nie miałam filmu bo go poszukiwałam i nawet jak go tanio kupiłam to albo nie miałam czasu i okazji, albo nie miałam samego filmu, bo leżał u mojej siostry... A marzył mi się od dawna.
Zawsze chciałam pojechać z nim do Japonii.
Zobaczyć choć raz górę Fuji.Kwitnące wiśnie. Razem z nim.
Nie wyobrażam sobie oglądać czegoś bez mojego męża.
To tak, jakbym nic nie zobaczyła.
Jak mogłabym dalej żyć bez niego?
Zachwyciłam się. Japońskie krajobrazy. Taniec butoh. Góra Fuji. I te wszechobecne, kwitnące japońskie wiśnie, których delikatne kwiaty tak krótko kwitną i tak szybko się osypują...
-Chcę, żeby moje prochy rozsypano nad morzem.
-Dlaczego tak mówisz?
-Nie wiem. Nigdy o tym nie myślałaś?
-Naprawdę? Czasem nad tym myślę.Ile czasu nam zostało...
Rudi...
-Masz rację.Nie powinniśmy się nad tym zastanawiać...
Na razie mamy szczęście.
-Co chciałbyś zrobić,gdyby nie zostało nam wiele czasu?
-To zdanie: żyj tak, jakby każdy dzień był twoim ostatnim.
-Brednie.Co innego można robić?
-Powiem ci: Nic bym nie zmienił. Zupełnie nic.
Pojechałbym rano do pracy i wrócił do ciebie wieczorem.
To bym zrobił.
Do tego delikatna a jednocześnie zapadająca w pamięć melodia "Little black book" Yoko Kanno.
A to wszystko jako "tło" historii pewnej rodziny w której dorosłe dzieci niewiele widzą o swoich rodzicach, o ich marzeniach i pragnieniach, a rodzice nie wiedzą kim są ich dzieci.
-Tak.Przepraszam...
Jest pani tancerką?
Tancerką Butoh?
-Tak.
-Mam pytanie...
-Słucham.
-Butoh to taniec cieni.
-Ja nie tańczę. Cienie tańczą.
Patrz. Twój cień tańczy.
Nie wiem, kim jest cień.
Halo! Kim jesteś?
Nie odpowiada.
Każdy może tańczyć Butoh.
- Nie.
-Tak.
Każdy może.
Każdy ma cień.
Starzy i młodzi.
Kobiety i mężczyźni.
Wszyscy żywi.I wszyscy zmarli.
W tym samym czasie.
Tańczę z umarłymi.
-Kto umarł?
-Moja matka.
-Kiedy?
-Wczoraj minął rok.
Bardzo lubiła telefon.|Różowy telefon.
Zawsze rozmawiała z rodziną.
-Moja żona też dużo telefonowała.
Trójka dzieci. Dużo telefonowania.
-Teraz rozmawiam z matką przez telefom.
Cały czas.
Jest we mnie.
Gdzie twoja żona?
-Nie wiem.
Nie wiem, gdzie jest.
-Ty masz wspomnienia, przeszłość,wspomnienia z przeszłości.
My mamy wiatr.
Ciągle widzę twoją...
Trzymaj, tak, trzymaj!
Znajdziesz wiele cieni.
Wewnątrz samego siebie.
Cienie odchodzą
Tak.Trzymaj, trzymaj, łap!
Złap cień.Poczuj jego dotyk.
Lepiej jest tańczyć bez płaszcza.
-Nie.
To... to nie moje.
To mojej żony.
Jak ci na imię?
-Yu (ang. - "ty").
-Nie ja. Ty!
-Jestem Yu.
-Jesteś mną?
- Nie, mam na imię Yu!
- Aha.
-A ty jak masz na imię?
-Rudi.
-Rudi? Rudi... Rudi!
Mam wrażenie, że o tym filmie napisano już wszystko i to, co napiszę ja, nie będzie niczym nowym. Może jednak?
Dla mnie ten film był po prostu magiczny.
Nie powiem, był smutny momentami, za to nie wiem, jak to możliwe, że był też na swój sposób pozytywny, niósł ze sobą zupełnie inne niż zazwyczaj spojrzenie na śmierć, nie jako przerażającą chwilę, ale coś co jest obok, nieustannie, że ci, którzy odeszli, są obok nas, nawet jeśli ich nie widzimy... Idealnie przypomina mi się wiersz księdza Jana:
O stale obecnych
Mówiła że naprawdę można kochać umarłych
bo właśnie oni są uparcie obecni
nie zasypiają
mają okrągły czas więc się nie śpieszą
spokojni ponieważ niczego nie wykończyli
nawet gdyby się paliło nie zrywają się na równe nogi
nie połykają tak jak my przerażonego sensu
nie udają ani lepszych ani gorszych
nie wydajemy o nich tysiąca sądów
zawsze ci sami jak olcha do końca zielona
znają nawet prywatny adres Pana Boga
nie deklamują o miłości
ale pomagają znaleźć zgubione przedmioty
nie starzeją się odmłodzeni przez śmierć
nie straszą pustką pełną erudycji
nie łączą świętość z apetytem
bliżsi niż wtedy kiedy odjeżdżali na chwilę
przechodząc obok z niepostrzeżonym ciałem
ocalili znacznie więcej niż duszę
Jan Twardowski
Zawsze chciałam pojechać z nim do Japonii.
Zobaczyć choć raz górę Fuji.Kwitnące wiśnie. Razem z nim.
Nie wyobrażam sobie oglądać czegoś bez mojego męża.
To tak, jakbym nic nie zobaczyła.
Jak mogłabym dalej żyć bez niego?
Zachwyciłam się. Japońskie krajobrazy. Taniec butoh. Góra Fuji. I te wszechobecne, kwitnące japońskie wiśnie, których delikatne kwiaty tak krótko kwitną i tak szybko się osypują...
-Chcę, żeby moje prochy rozsypano nad morzem.
-Dlaczego tak mówisz?
-Nie wiem. Nigdy o tym nie myślałaś?
-Naprawdę? Czasem nad tym myślę.Ile czasu nam zostało...
Rudi...
-Masz rację.Nie powinniśmy się nad tym zastanawiać...
Na razie mamy szczęście.
-Co chciałbyś zrobić,gdyby nie zostało nam wiele czasu?
-To zdanie: żyj tak, jakby każdy dzień był twoim ostatnim.
-Brednie.Co innego można robić?
-Powiem ci: Nic bym nie zmienił. Zupełnie nic.
Pojechałbym rano do pracy i wrócił do ciebie wieczorem.
To bym zrobił.
Do tego delikatna a jednocześnie zapadająca w pamięć melodia "Little black book" Yoko Kanno.
A to wszystko jako "tło" historii pewnej rodziny w której dorosłe dzieci niewiele widzą o swoich rodzicach, o ich marzeniach i pragnieniach, a rodzice nie wiedzą kim są ich dzieci.
-Tak.Przepraszam...
Jest pani tancerką?
Tancerką Butoh?
-Tak.
-Mam pytanie...
-Słucham.
-Butoh to taniec cieni.
-Ja nie tańczę. Cienie tańczą.
Patrz. Twój cień tańczy.
Nie wiem, kim jest cień.
Halo! Kim jesteś?
Nie odpowiada.
Każdy może tańczyć Butoh.
- Nie.
-Tak.
Każdy może.
Każdy ma cień.
Starzy i młodzi.
Kobiety i mężczyźni.
Wszyscy żywi.I wszyscy zmarli.
W tym samym czasie.
Tańczę z umarłymi.
-Kto umarł?
-Moja matka.
-Kiedy?
-Wczoraj minął rok.
Bardzo lubiła telefon.|Różowy telefon.
Zawsze rozmawiała z rodziną.
-Moja żona też dużo telefonowała.
Trójka dzieci. Dużo telefonowania.
-Teraz rozmawiam z matką przez telefom.
Cały czas.
Jest we mnie.
Gdzie twoja żona?
-Nie wiem.
Nie wiem, gdzie jest.
-Ty masz wspomnienia, przeszłość,wspomnienia z przeszłości.
My mamy wiatr.
Ciągle widzę twoją...
Trzymaj, tak, trzymaj!
Znajdziesz wiele cieni.
Wewnątrz samego siebie.
Cienie odchodzą
Tak.Trzymaj, trzymaj, łap!
Złap cień.Poczuj jego dotyk.
Lepiej jest tańczyć bez płaszcza.
-Nie.
To... to nie moje.
To mojej żony.
Jak ci na imię?
-Yu (ang. - "ty").
-Nie ja. Ty!
-Jestem Yu.
-Jesteś mną?
- Nie, mam na imię Yu!
- Aha.
-A ty jak masz na imię?
-Rudi.
-Rudi? Rudi... Rudi!
Mam wrażenie, że o tym filmie napisano już wszystko i to, co napiszę ja, nie będzie niczym nowym. Może jednak?
Dla mnie ten film był po prostu magiczny.
Nie powiem, był smutny momentami, za to nie wiem, jak to możliwe, że był też na swój sposób pozytywny, niósł ze sobą zupełnie inne niż zazwyczaj spojrzenie na śmierć, nie jako przerażającą chwilę, ale coś co jest obok, nieustannie, że ci, którzy odeszli, są obok nas, nawet jeśli ich nie widzimy... Idealnie przypomina mi się wiersz księdza Jana:
O stale obecnych
Mówiła że naprawdę można kochać umarłych
bo właśnie oni są uparcie obecni
nie zasypiają
mają okrągły czas więc się nie śpieszą
spokojni ponieważ niczego nie wykończyli
nawet gdyby się paliło nie zrywają się na równe nogi
nie połykają tak jak my przerażonego sensu
nie udają ani lepszych ani gorszych
nie wydajemy o nich tysiąca sądów
zawsze ci sami jak olcha do końca zielona
znają nawet prywatny adres Pana Boga
nie deklamują o miłości
ale pomagają znaleźć zgubione przedmioty
nie starzeją się odmłodzeni przez śmierć
nie straszą pustką pełną erudycji
nie łączą świętość z apetytem
bliżsi niż wtedy kiedy odjeżdżali na chwilę
przechodząc obok z niepostrzeżonym ciałem
ocalili znacznie więcej niż duszę
Jan Twardowski
Podbudowana wczorajszymi odwiedzinami Madzi i rozmowami z Panem Kotem (nocnymi) wstałam dziś pełna zapału, wypiłam kawę i entuzjastycznie tak ot, machnęłam sobie podsumowanie mojej pracy magisterskiej. Pewnego letniego przedpołudnia na Suchej Górze, jak usiadłam do pisania, skończyło się to zaniesieniem lapka i rozwiewanych przez wiatr kartek do domu i pytaniem, czy mogłabym wziąć się za pielenie ogródka? (i tak, zamiast poprawić i dopisać...
Więc to jednak prawda, że marzenia się spełniają, a pragnienia wypowiedziane we właściwym momencie, czy nawet tylko pomyślane, spełniają się w zaskakującym momencie a człowiek się dziwi: jak to? Tylko pomyślałem sobie, że... a tu się spełniło.
Czasem myślę, że muszę uważać nawet na myśli o tym, czego chcę, bo może się okazać, że właśnie dostanie tego może być czymś, co wcale takie fajne nie będzie. I, co ciekawe, czasem to dotyczy rzeczy fajnych, zdawać by się mogło upragnionych. Czasem sobie myślę, że taką właśnie rzeczą jest ewentualne bycie z nazwijmy go... Panem Kotem. Póki co mam ochotę na coś zgoła niepoważnego. Zdecydowanie za długo już byłam śmiertelnie poważna i równie poważnie traktująca siebie, innych i swoje życie, czas na zmiany...
A wczoraj?... Wczoraj miałam niesamowity dzień, spotkałam się z Klarką (i nieustannie powoduje to mój uśmiech), byłam w parku z Panem Kotem i robiłam zdjęcia, cieszyłam się jesiennym słońcem i pięknymi kolorami liści, toczyłam rozmowy poważne i zgoła niepoważne a jeszcze później tylko intrygujące.
Praca magisterska czeka na lepsze czasy czyli na dziś wieczór i oby, bo nie chciałabym, żeby mój przesympatyczny promotor i dusza-człowiek stracił do mnie cierpliwość. Taaaak. A teraz wychodzę, bo nachodzi mnie "drapieżny nastrój" i nie, nie mam ochoty drapać, co najwyżej dać drapaka i zdystansować się od Pana Kota, ewentualnie zacząć być wredna, niemiła i kapryśna... A, mam też ochotę się pozachwycać jesiennym słoneczkiem. Trochę mniejszą ochotę chociaż też, mam na rozplanowanie sobie, co też mam w najbliższym czasie zrobić, bo jakoś mnie motywuje takie podejście. Miłej niedzieli zatem, ja się idę nasłoneczniać:)
Nie wiadomo komu
daj się modlić nie wiedząc za kogo i o co
bo Ty wiesz najlepiej czego nam potrzeba
kto ma dzisiaj wyzdrowieć
a kogo ma stuknąć śmierć
lub inaczej piorun sympatyczny
komu zabrać masz urząd by przywrócić rozum
droga nie zna swej drogi
kwiat o sobie nie wie
słowik nie narzeka że nie sypia nocą
gęś się nawet nie dziwi że ma oczy z boku
stara małpa nie zgadnie czemu nie siwieje
święty śnieg bo spada nie wiadomo komu
święte to co przychodzi wciąż wbrew naszej woli
ks. Jan Twardowski
Czasem myślę, że muszę uważać nawet na myśli o tym, czego chcę, bo może się okazać, że właśnie dostanie tego może być czymś, co wcale takie fajne nie będzie. I, co ciekawe, czasem to dotyczy rzeczy fajnych, zdawać by się mogło upragnionych. Czasem sobie myślę, że taką właśnie rzeczą jest ewentualne bycie z nazwijmy go... Panem Kotem. Póki co mam ochotę na coś zgoła niepoważnego. Zdecydowanie za długo już byłam śmiertelnie poważna i równie poważnie traktująca siebie, innych i swoje życie, czas na zmiany...
A wczoraj?... Wczoraj miałam niesamowity dzień, spotkałam się z Klarką (i nieustannie powoduje to mój uśmiech), byłam w parku z Panem Kotem i robiłam zdjęcia, cieszyłam się jesiennym słońcem i pięknymi kolorami liści, toczyłam rozmowy poważne i zgoła niepoważne a jeszcze później tylko intrygujące.
Praca magisterska czeka na lepsze czasy czyli na dziś wieczór i oby, bo nie chciałabym, żeby mój przesympatyczny promotor i dusza-człowiek stracił do mnie cierpliwość. Taaaak. A teraz wychodzę, bo nachodzi mnie "drapieżny nastrój" i nie, nie mam ochoty drapać, co najwyżej dać drapaka i zdystansować się od Pana Kota, ewentualnie zacząć być wredna, niemiła i kapryśna... A, mam też ochotę się pozachwycać jesiennym słoneczkiem. Trochę mniejszą ochotę chociaż też, mam na rozplanowanie sobie, co też mam w najbliższym czasie zrobić, bo jakoś mnie motywuje takie podejście. Miłej niedzieli zatem, ja się idę nasłoneczniać:)
Nie wiadomo komu
daj się modlić nie wiedząc za kogo i o co
bo Ty wiesz najlepiej czego nam potrzeba
kto ma dzisiaj wyzdrowieć
a kogo ma stuknąć śmierć
lub inaczej piorun sympatyczny
komu zabrać masz urząd by przywrócić rozum
droga nie zna swej drogi
kwiat o sobie nie wie
słowik nie narzeka że nie sypia nocą
gęś się nawet nie dziwi że ma oczy z boku
stara małpa nie zgadnie czemu nie siwieje
święty śnieg bo spada nie wiadomo komu
święte to co przychodzi wciąż wbrew naszej woli
ks. Jan Twardowski
Chwilami dzieje się tak dużo i w takim tempie, że nie nadążam. Nie sądziłam, że ktoś może zauważyć, że mój głos się zmienił, stał się bardziej miękki po tym, jak mnie przytulił... Chwile spędzone na rozmowie, zwariowane dyskusje, słowa o tym, jak mnie widzi, jak odbiera moje zachowanie i to przytulenie, które jest ukojeniem... długie rozmowy na gg i ulga kiedy się okazało,...
Tak mnie jakoś naszło dziś... "Zielony wiersz" Broniewskiego Ja nie chcę wiele: ciebie i zieleń, i żeby wiatr kołysał gałęzie drzew, i żebym wiersze pisał o tym, że... każdy nerw, każda chwila samotna, każdy ból - jakże częsty, jak częsty! - zwiastuje otchłań, mówi : nieszczęsny.... ja nie chcę wiele, ale nie mniej niż wszystko: ciebie i zieleń i żeby listkom akacji było...
Chwilami mam ochotę uciec... daleko, jak najdalej. Uciekam a później okazuje się, że ucieczka była niepotrzebna, że wystarczyło usiąść ze swoim strachem w 4 oczy .. albo szczerze porozmawiać. Czy długo jeszcze ta mała dziewczynka we mnie będzie się bała, że nawet ten ktoś dla kogo się liczy i dla kogo jest ważna- opuści bez słowa? I ciągle tak wiele znaczy dla mnie...