O kobiecej stronie siebie...

09:02:00

Jakiś czas temu przeczytałam w jednej z książek taki oto fragment:

Zachodni tryb życia z trudem uwzględnia długotrwałe związki między
młodszymi i starszymi kobietami. Wychodzimy za mąż, przenosimy się,
żyjemy w małych mieszkaniach lub domkach i wspólne zamieszkiwanie z
matką to ostatnia rzecz, jakiej pragniemy. Nie utrzymujemy prawie
żadnych kontaktów z krewnymi oprócz najbliższej rodziny. Ale potrzeby
i pragnienia nie nikną, lecz po prostu się zmieniają. Już jako dorosłe
osoby na matczyne barki składamy każde niespełnione pragnienie.
Oczekujemy pomocy starszej kobiety, a ona jest jedyną starszą kobietą,
jaką znamy. Nawet klientki psychoterapeutów często chcą, aby leczyła
je kobieta starsza od nich. Szukają kogoś, kto ucieleśni zapisany w
ich umysłach wzorzec potencjalnej wybawicielki. Nie poszukują matki;
wręcz przeciwnie, prawdopodobnie są na matkę wściekłe i między innymi
dlatego decydują się na terapię. 

(Natalie Angier: Kobieta- geografia intymna")

Brakuje mi czasem mojej rodziny. I tak niewiele wiem o przeszłości. Kiedyś nie pytałam, a kiedy zaczęło mnie interesować, kim był dziadek, pradziadek, czy pierwszy mąż Babci - często już nie było kogo zapytać. Jako kilkulatka straciłam babcię (z drugą babcią rzadko się widywałam i raczej nie miałam takiego kontaktu), jako dwudziestolatka mamę. Później wręcz gorączkowo dbałam o lepsze kontakty z bliższą i dalszą rodziną. Mimo odnajdywania wspólnych zainteresowań choćby z bratem mojego taty, odnajdywania samej siebie na rodzinnej "mapie" (o, to tata mojej mamy też miał ładne pismo i pięknie rysował... a tata mojego taty uwielbiał robić zdjęcia, a nawet sam je wywoływał- to już wiem "po kim to mam")- poczucie dziwnej pustki zostało. Chociaż nie do końca jestem pewna czy to poczucie braku, czegoś na kształt pustki... jest tylko związane z fizycznym odejściem. Jeśli ktoś żyje, można się chociaż łudzić, że kontakty się ocieplą, można robić coś w tym kierunku (chociaż też nie zawsze się da). Czasem kończy się tylko na złudzeniach. Chwilami mam wrażenie, że jakaś część mnie tęskniła za ... za czym właśnie? Nawet, gdybym miała i mamę i babcię, być może ciągle brakowałoby mi czegoś na kształt kobiecej akceptacji... Nauczyłam się od mamy przede wszystkim krytykować i oceniać, tak innych jak i siebie. Jedyne do czego w sobie nie miałam (zazwyczaj) zastrzeżeń to wygląd, do którego i ona nie miała zastrzeżeń... W momencie, kiedy dałam sobie spokój z żalem, że brakowało mi tylu ważnych rzeczy, a zdałam sobie sprawę, że nie mam szans być kiedykolwiek tak zaakceptowana jak mogłabym być jako dziecko- coś się zmieniło. Już wiem, że dzięki akceptacji drugiej osoby mogę się nauczyć akceptować sama siebie, jeśli tylko będę chciała. Jeśli ktoś po prostu jest blisko, i nie krytykuje, nie ocenia... to łatwiej mi w sobie odnaleźć właśnie taki punkt widzenia.


Czasem wystarczy tak niewiele, żeby coś zaczęło się zmieniać- na lepsze...

You Might Also Like

0 komentarze

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe