Lipcowe szaleństwa

18:49:00

Się porobiło. Wczorajszy dzień był zdecydowanie pełen wrażeń.

Zaczęło się od tego, że schodząc z łóżka (piętrowego), stanęłam tak niefortunnie, że spadłam na podłogę razem z półką. Trochę się poobcierałam, z sąsiedniego łóżka usłyszałam: Żyjesz? Żyję- odpowiedziałam. (mając ochotę dodać: ale co to za życie). Poskładałam się jako-tako do kupy jednak :)
Później całkiem sympatycznie się układało. Poszliśmy w góry w piątkę. Ścieżki błotniste po ostatnich deszczach, ale nam to nie przeszkadzało:) Widok z jednej strony na Beskid Makowski, z drugiej na Tatry Wschodnie i Zachodnie. Na górze lenistwo, leżenie w słońcu i zachwyt widokami. I kilka chwil, kiedy zwykłe pogłaskanie mnie po plecach prawie, że spowodowałoby moje łzy.

Tego, co zdarzyło się później, kiedy już wracaliśmy ze szczytu- długo nie zapomnę. Z perspektywy czasu widzę, że owszem, z jednej strony był to atak jakiejś alergii, ale z drugiej: moje emocje wszystko podkręciły- idąc ścieżką, rozmyślałam o Sebie i tym, co mi napisał poprzedniego dnia na gg, o naszym związku, a później też niewesołe refleksje o naszej rodzinie zderzone z tym, co mnie spotykało właśnie tu i teraz (tak, wiem, że rodzin idealnych nie ma i nie wszystko jest takie cudne na jakie wygląda- mi się podobało to, co widziałam i jak się czułam). Tak więc w pewnym momencie, po zeżarciu garści jagód zaczęło mnie boleć gardło a oczy zaswędziały okropnie. Później to się nawet bardzo odezwać nie mogłam a na oczy ledwo widziałam, jak próbowałam oddychać nosem, to też mi spuchł. W gardle jakby mi jakiś owad paskudny siedział. Nie powiem, wzbudzałam zainteresowanie tym co się ze mną działo... wcale mi z tym fajnie nie było. O płakaniu myślałam tylko tyle, że być może gdybym się porządnie rozryczała, MOŻE poczułabym się lepiej. Nie poryczałam sobie. Za to trochę pogadałyśmy z Kristą o Sebie i pomogła mi ta rozmowa. W miarę jak schodziliśmy w dół, mijało mi to coś podobne do alergii. Później nawet się odważyłam pomalować oczka cieniem do powiek, bo stwierdziłam, że tańce w karczmie jak najbardziej są fajną ku temu okazją.

Później tańce w Styrnolu. Radość. Ruch. Odreagowanie. Uśmiechy. Zaskoczenie, że tak fajnie się tańczy. Niespodziewane porozumienie i szaleństwa na parkiecie z Agą. Nauka kroków z A. i nieporadny taniec. Zmiany, zmiany, zmiany. I lody, których na początku nie chciałam, a później pałaszowałam z zapałem i porcją bitej śmietany. Nie wypiłam nawet kropli alkoholu. Wróciliśmy do domu o północy. Jeszcze jakiś czas gapiłam się w ciemne, bezchmurne  niebo na punkciki gwiazd...

You Might Also Like

0 komentarze

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe