Nie pamiętam kiedy ostatnio tak się cieszyłam z nadejścia piątku, wszak ostatnio pracuję i w weekendy więc... weekend nie jest dla mnie wyjątkowy ani piątek nie jest jakąś wyjątkową granicą.
A jednak ten piątek jest wyjątkowy. Mam dziś wolne. A kilka dni temu umówiłam się na dzisiejszy wieczór ale o tym później.
Poza tym...
Galimatias totalny.

Jak nie praca to akademiowe ogarnianie dokumentów, a jak nie to zaczytywanie się, tym razem w "Szatańskich wersetach" Rushdiego. I muzyka, mnóstwo muzyki,aktualnie na tapecie TO.

W pracy (i nie tylko) uśmiecham się do wszystkich, promienieję i w ogóle och i ach.

Swoją drogą dziś wieczorem widzę się z Nim w cztery oczy i ciekawa jestem czy owo zakręcenie przetrwa to spotkanie bo tegoż wieczoru dowiem się czy to tylko ja się tak zakręciłam ;)

Tak więc ogarniam sobie liderską akademiową papierologię, słucham muzyki i nieco jak gdyby panikuję przed nadejściem wieczoru choć w tak zwanym międzyczasie mam jeszcze akademiowe spotkanie podsumowujące co też w sumie pozytywne jest.

A i jeszcze ostatnio słucham TEGO.

Źle ze mną. Zdecydowanie źle.