Zakochuję się... w życiu:)

03:11:00

Nie będę ukrywała, że panikowałam. Nie co dzień rozmawiam z kimś niemal mi nieznanym o takich rzeczach jak podobieństwo do pewnego faceta z mojej przeszłości. Rzadko też zdarza mi się oznajmiać ni stąd ni zowąd, że nie znoszę świąt i że "nie mam mamy". Sytuacja kiedy mówię "A czy jak Ci powiem, że mi się podobasz" też nie zmienisz o mnie zdania?" zdarzyła mi się raz jeden.To, że marudzę, że sobie nie dam rady i że jest lipnie, i "nakop m" zdarza mi się nagminnie, jednak... nie w tym przypadku.
A tutaj to wszystko zdarzyło mi się z pewnym człekiem no i... cóż, znów dopadły mnie piekielne dylematy, że jak będzie, że nie chcę się z nim widzieć, że będzie niezręcznie, blablabla.

Z tego wszystkiego niemal sobie zafundowałam rozchorowanie się. Dreszcze, coś na kształt gorączki, żołądek zwariował. Doszło do zadania sobie kluczowego pytania: czego ja chcę? Z jednej strony szkoda mi było, że paru osób,  które lubię szczególnie, nie będzie. Z drugiej, dobrze wiedziałam, że jeśli się nie pojawię, będzie mi potwornie szkoda. Niby głupi wypad na kawę/ciacho a później kino i ewentualnie coś po, ale... no, szkoda. Tym bardziej, że postać pewnego wysokiego i szczupłego bruneta wystarczyłaby w zupełności, żebym miała ochotę tam być.

Zmobilizowałam więc swoje możliwości, zasoby i te pe. Przestałam marudzić. Umalowałam oczęta, przyodziałam się jak człowiek i oznajmiłam, że wychodzę i że nie mogę obiecać, że dziś wrócę, acz że tej nocy wrócę to tak.

No i ostatecznie dotarłam tam gdzie miałam dotrzeć, nawet za wcześnie:)
Najpierw sobie pogadaliśmy i nie obeszło się bez zahaczania o AP, uczniów, zajęcia  z nimi, (które się nie odbyły szczególnie) i różnych takich. Później kino nie bez ciekawych potyczek przed i po. Byliśmy na "Sherlocku Holmesie" i całkiem, całkiem, ale to nie temat na dziś.

A później zdecydowani byliśmy skoczyć gdzieś na piwo. Została nas raptem czwórka. I w tym składzie poszliśmy sobie przez miasto na piwo. Po czym nad tymże piwem przegadaliśmy mnóstwo czasu i pewnie zostalibyśmy dłużej, gdyby nas nie chcieli stamtąd wywalić. Gadało nam się świetnie. Tematów nie było brak. Tylko ja sama siebie totalnie zaskoczyłam.

Tak samo dogryzałabym Kubie, czy dogryzałam Jackowi jak dogryzałam jemu. Żartowałam, śmiałam się... wszyscy się śmialiśmy i żartowaliśmy. Było tak pozytywnie.
Chwilami zastanawiałam się, która z tych dwóch postaw jest moja własna: czy jestem tą Margerytką, która kilka razy w ciągu ostatnich dni wybuchała płaczem i miała ochotę zniszczyć telefon/laptopa/cokolwiek bo "nawarstwiło się kilka rzeczy i ma dość"? Czy jestem tą Margerytką, która opowiada wesołe i dowcipne historie, błyszczą jej się oczy a uśmiech nie znika? A jeśli obie są prawdziwe? Każda?

Chwilami myślę, że potrzebowałam takiego wieczoru jak dziś... właśnie po to, by na trochę się oderwać... I właśnie po to, by nie żałować kiedykolwiek, że czegoś nie zrobiłam.

To taki mały krok w stronę tego, by pozwolić zaistnieć w moim życiu temu czemuś wyjątkowemu... Chwila, kiedy po prostu się jest, bez żadnych "ale"... bez wymagań, ograniczeń i zastrzeżeń. Kiedy pozwalam komuś zbliżyć się do mojego świata i na chwilę zamilknąć. Czy zawsze musi się "coś" dziać? Nie... Czy może najwięcej się dzieje, kiedy człowiek przestaje się bronić i milknie, pozwala się do siebie zbliżyć i poczuć to ciepło i sam daje ciepło...

Jeśli ta chwila pachnie wiosną to... dość zabawne. Bo po raz pierwszy tak mocno poczułam potrzebę takiej chwili, kiedy wkręciłam się w działalność stowarzyszenia WIOSNA i poznałam kogoś w ten sposób...

You Might Also Like

4 komentarze

  1. Każdy ma w sobie cebulkę shrekową:) albo tort :D
    Ładnie to brzmi, niech Ci tej wiosny coraz przybywa, to cenne umieć ją poczuć w styczniu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tort?:)
    Kojarzy mi się że 'cebula ma warstwy i ogry mają warstwy...";)

    Jaka fajna ta wiosna w styczniu:)

    OdpowiedzUsuń

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe