Nic mi nie da rozpamiętywanie...
14:50:00Nie powiem, że sama do tego doszłam. Jakiś czas temu ktoś mi napisał w odpowiedzi na mój komentarz:
Nie chcę się wymądrzać, ale te relacje z "przyszywaną" mamą i córką mogą
spowodować samo dobro. To coś, czego nie zdążyło się dać biologicznej
mamie czy córce, może chociaż w nowej formie zacznie przynosić korzyści.
Nie tak dawno skłonna bym była powiedzieć, że jeśli o mnie chodzi to owszem, tak ale tylko w jedną stronę: raczej 'od mamy' niż 'do niej'... i nie z egoizmu bynajmniej. Do jakiegoś momentu uważałam, że sama mam niewiele do zaoferowania innym ludziom. Z różnych powodów. Zaczęło się pewnie od nastawienia wyniesionego z domu i jakiegoś takiego podejścia, które nieustannie przekonuje, że jest się w jakiś sposób 'gorszym' a jednocześnie nakłania by dawać innym z siebie nieustannie... Buntowałam się przeciwko dawaniu z siebie, szczególnie przeciwko takiemu dawaniu trochę wbrew.
Jakiś czas temu wpadłam w dość ponure myśli dotyczące mojej mamy. Nie chodząc w szczegóły, zdałam sobie sprawę, że w całej złości na nią, w niechęci i żalu że wiele było negatywnych rzeczy między nami przegapiłam wiele rzeczy i że ... źle ją oceniałam? Nie wiem, jak to ująć. Z perspektywy Margerytki od lat szukającej sposobów na to, jak sprawić, by moje życie fajnie się układało, jak nad sobą pracować i zmienić to, co nazywam wadami- wiele rzeczy wygląda inaczej i wiele sytuacji czy zachowań mogę widzieć nie jako 'robienie na złość' a raczej jako efekt takich a nie innych doświadczeń. Nie zawsze tak na to patrzyłam. I nie zawsze tak patrzę.
Za to kilka dni temu przyszło mi coś do głowy.
W całym tym przedświątecznym galimatiasie wpadłam w dość ponury nastrój dotyczący tego, że moje święta nijak nie będą rodzinne i nie tęsknię za nimi tak jak dawniej. Do tego dołączyło się to, że ... ze świętami zawsze kojarzy się kochająca rodzina, ta cała otoczka tak promowana przez media, filmy... I moje myśli, że chciałabym mieć szansę na to, by móc się dogadać z moją mamą, nawet się z nią pokłócić, powiedzieć jej o tym, co boli... Mieć chociaż nadzieję, że jeszcze może być lepiej. Złudną bo złudną, ale bądź co bądź nadzieję. A późnej przyszła myśl, że nawet gdyby mama żyła, być może i tak dalej byśmy się szarpały i byłoby marnie. Z każdej strony to tylko gdybanie, i tak nigdy się nie dowiem jak by było.
Później pomyślałam, że tak naprawdę nic mi nie daje takie gdybanie. Żal, że nie byłam dość rozumiejąca, też do niczego nie prowadzi. Może to zabrzmi mocno, ale... zmarłym nie pomoże mój żal, to żywi potrzebują mojej uwagi, mnie. Będę pamiętać zawsze... ale chyba lepiej dla mnie, żebym skupiła się na żywych.
Mogę żałować, że nie dałam mamie tyle zrozumienia i pozytywnych emocji, słów o nich... kiedy żyła. Mogę też zauważyć, że w moim otoczeniu coś się powtarza właśnie teraz. Bo czasem się powtarza. Wiem jedno: mogę uniknąć powtarzania starych błędów i odważyć się na okazywanie bliskim mi ludziom, że są dla mnie ważni i bliscy. Czasem kilka ciepłych słów to o wiele więcej niż długie elaboraty ... czasem jeden gest, drobny i z pozoru bez znaczenia, to duuużo.
Kiedy zmarli decydują się naprawdę odejść, nie zauważamy tego. I nie powinniśmy zauważać. W najlepszym razie są dla nas szeptem, zamierającą falą szeptu. Odejście zmarłego porównałabym do kobiety, która siedzi w najdalszym końcu sali wykładowej, w ostatnim rzędzie widowni w teatrze. Nikt nie zauważa jej obecności, dopóki nie zechce jej się wymknąć a i wtedy dostrzegają ją tylko ci, którzy jak babcia Lynn, znajdują się najbliżej drzwi. Dla reszty jej wyjście jest jak niewytłumaczalny powiew powietrza w zamkniętym pomieszczeniu.
Alice Sebold, "Nostalgia anioła"
0 komentarze
Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)
Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.