Kiełkująca nadzieja, że będzie dobrze
15:11:00W miarę jak prostują się różne zawiłe sprawy w moim życiu, mniej patrzę w przeszłość a bardziej w przyszłość. I nie jak dotąd z lękiem, obawą i niejakim przerażeniem, ale z nadzieją i coraz częstszym uśmiechem.
Myślę sobie o tym wszystkim i pojawiają mi się w głowie myśli, które zmieniają mój światopogląd, podejście do różnych rzeczy.
Były w moim życiu bardzo trudne i ciężkie doświadczenia. Z niektórymi do dziś nie umiem sobie poradzić. Z innymi gorzej lub lepiej dałam sobie radę. Są na pewno i takie, które warto by było przegadać z kimś kompetentnym, kto mógłby mi podpowiedzieć co dalej.
Niezależnie jednak od skali i trudności tych doświadczeń, niczemu nie służy zamęczanie samej siebie złą przeszłością, wracanie do wspomnień, które bolą i dręczą. Czasem przecież sama do nich wracam i męczę się nimi, a później myślę, że skoro było tak jak było, to jak mogę zasługiwać na coś lepszego... A to złe myślenie.
Po głowie tłuką się nieraz myśli związane z tym, co mogłabym dla siebie zrobić, gdzie się udać po pomoc, z kim porozmawiać. Momentami wydaje mi się, że sedno moich zawirowań jest dość konkretne i jeśli rozprawić się z tym jednym, wiele się wyprostuje. Może się mylę, ale jeśli nie spróbuję to się nie przekonam. Nie chcę na oślep szukać tu i tam...
Ani też nie chcę spędzać życia tłukąc się od jednego terapeuty do drugiego- wiem, że niektórzy tak robią, cóż ich wybór, ja chcę po prostu żyć. W miarę możliwości szczęśliwie. Jestem świadoma różnych swoich "skrzywień" i w miarę możliwości chcę to i owo w sobie przepracować, jednak nie chcę żeby to było moim celem nadrzędnym: stałe uganianie się za szczęściem, "poznawanie siebie", "przepracowywanie"... Na co dzień nieobca mi jest autorefleksja, staram się zmieniać zachowania, które mi i innym szkodzą, ale boję się przesady.
Poza tym... ja wiem, te wszystkie autorytety w dziedzinie pracy nad sobą i rozwoju osobistego mówią, że nie liczy się to, co się dzieje, ale jak do tego podchodzimy, że poczucie własnej wartości nie powinno zależeć od tego, co nam się udaje, a co nie... Owszem. A jednocześnie kiedy człowiek zawala kolejne ważne dla siebie rzeczy, kiedy ma problemy z pracą, a najbliższa rodzina nie wspiera, a jeszcze dopieka - to serio uznałabym, że coś ze mną nie tak, gdybym miała do tego olewcze podejście.
Może to banalne, ale naprawdę wiele moich problemów rozwiązało się, odkąd zaczęłam mieć wsparcie w kilkorgu przyjaciół i w ludziach, którzy są moją rodziną, choć nieco dalszą. To naprawdę bardzo uwalniające móc odnaleźć poczucie, że ktoś Cię akceptuje mimo wszystko, że widzi w Tobie dobro i że jest, niezależnie od wszystkiego. Inne problemy rozwiązały się, kiedy sprężyłam wszystkie swoje siły (i tak nadwątlone), znalazłam pracę i zakuwam nowe rzeczy z nią związane, bo wiedzieć muszę dużo.
Tak serio to nie wiem co dalej. Ale gdzieś tam mi się po głowie kołacze nadzieja, że jednak będzie pozytywnie.
2 komentarze
No popatrz Małgosiu, to tak jak u mnie. Też mi się tak w głowie kołacze,,, ;)
OdpowiedzUsuńTacy już jesteśmy, że ciągle zastanawiamy się nad tym, jak moglibyśmy poprawić coś co było w przeszłości zamiast myśleć o przyszłości. Jesteś taką dobrą i cieplutką osobą, że na pewno będzie pozytywnie! :)
OdpowiedzUsuńChwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)
Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.