Warsztaty robotyczne i niemożliwe rzeczy czyli co może mieć wspólnego Akademia Przyszłości z Krainą Czarów?
13:53:00
„Czasem, jeszcze przed śniadaniem wierzę w sześć
niemożliwych rzeczy.” (Alicja w Krainie Czarów)
O ile Alicja jeszcze przed śniadaniem skłonna była uwierzyć
w sześć niemożliwych rzeczy, odkąd dołączyłam do Akademii Przyszłości,
uwierzyłam w o wiele więcej „niemożliwości”. Choćby i tym razem, na warsztatach
robotycznych. Niemożliwe? Czyżby?
Pierwszą niemożliwą rzeczą tego popołudnia była myśl, że coś
mogłoby rozproszyć mój zły humor. Skoro nie udało się tego dokonać kotom,
czekoladzie, śmiesznym filmom i długim spacerom to dlaczego warsztaty
robotyczne miałyby zmienić coś w tym względzie? Wystarczyło spotkanie pod
szkołą z coraz bardziej znajomymi ludźmi, wystarczył początek naszej podróży,
mała katastrofa czyli w „nasz autobus zderzył się z innym więc wracamy na
pętlę”, wystarczyły rozmowy poważne i zgoła niepoważne, wybuchy śmiechu i
entuzjazm w oczach, żebym się przekonała, że a jakże – myliłam się. I, co
zaskakujące, jak przyjemnie było się tym razem pomylić. Ponury nastrój prysł i
już nie wrócił tego popołudnia.
Drugą niemożliwą rzeczą było spóźnienie się na nasze
warsztaty. Mimo wszelkich starań i dobrych chęci, dotarcie na czas nie okazało
się wykonalne dotarcie na czas. Warto jednak zauważyć, że czas spędzony w
drodze nie był czasem straconym – w żadnym razie. Nie obyło się bez urazów,
potyczek z biletami, ale też niespodzianek i miłych rozmów. Ostatecznie jednak
dotarliśmy na miejsce, choć zupełnie nie o czasie.
Trzecią niemożliwą rzeczą było stwierdzenie, że chemia może
zaciekawić i że może też sprawić, że na naszych oczach wyrosną miniaturowe
ogrody pełne zieleni. Okazało się, że owszem, obie te rzecz są jak najbardziej
możliwe. Nie tylko dzieciaki z zafascynowaniem obserwowały powstające w
szklanych zlewkach miniaturowe „ogrody” w których na naszych oczach pojawiały
się miniaturowe „roślinki” w różnych odcieniach zieleni i brązu, błyskawicznie
zwiększając swoje rozmiary i zaskakując kształtami. Następnie nadszedł czas na
pisanie atramentem sympatycznym, czyli takim, którego nie widać wtedy, kiedy
tego nie chcemy i który widać kiedy sobie tego życzymy. Niektórzy z nas pisali
na kartkach swoje imię, bądź nietypowe „wyznania” w stylu: Kuba lubi Weronikę :)
Później byliśmy świadkami zgoła magicznej przemiany: wody w
„wino”, „wina” w „herbatę” a tej ostatniej znów w wodę. Wszystkiemu winne były
substancje chemiczne znajdujące się w szklanych pojemnikach, sprawiające, że
woda zmieniała swoje zabarwienie.
Z zapałem czekaliśmy na obiecane wybuchy tudzież choćby
odrobinę dymu ale spotkał nas zawód, bo nawet magiczna, samozapalająca się
substancja, nie chciała się palić. Po tym, jak sympatyczna pani przygotowała
doświadczenie na nowo, okazało się, że poprzednie doświadczenie, owszem ma
zamiar się udać i zapaliły się obie substancje. Tym samym, choć bez wybuchów, nie
obeszło się bez dymu. Innymi słowy: była niezła zadyma! :)
Czwartą niemożliwą rzeczą w którą przyszło nam uwierzyć,
było: zbuduję takiego robota, który będzie działał, jeździł i sam omijał
przeszkody. Z klocków? Przecież to NIEMOŻLIWE i w ogóle nie umiem. Doprawdy? Usiedliśmy
przy długim stole na którym znajdowały się przeróżne klockowe drobiazgi bardzo
przydatne przy tworzeniu robotów. Po krótkiej instrukcji wszyscy (no prawie)
pochyliliśmy się nad klockami i podpatrując sąsiadów zaczęliśmy budować pierwsze
roboty. Sympatyczni panowie tłumaczyli nam co i jak, kiedy mieliśmy wątpliwości
i ostatecznie okazało się, że i ta „niemożliwa rzecz” (czyli zbudowanie robota)
jest jak najbardziej możliwa. Przed każdym z nas stał bowiem własnoręcznie
zbudowany robot, umiejący po odpowiednim zaprogramowaniu takie rzeczy jak na
przykład omijanie przeszkód, miganie światłami czy nawet… dość już zaawansowane
kłapanie paszczą (krokodylą) i machanie ogonem (psim lub również krokodylim).
Ostatecznie zbudowane przez nas roboty spotkały się na
„ringu”. Wszyscy mieliśmy niezłą frajdę z ich obserwowania.
Piątą niemożliwą
rzeczą tego wieczoru było dotarcie na czas na przystanek. Ostatecznie pełen
zapału marsz po błotnistej ścieżce i
pośpieszny bieg, kiedy było już naprawdę blisko – załatwiły sprawę i
zdążyliśmy! Po tym, jak wszyscy załadowaliśmy się do autobusu, nastąpiło
dzielenie się wrażeniami z całego popołudnia, wzajemne żarty i przekomarzanki.
Wysiadając, mieliśmy cichą nadzieję, że ludziom wokół nas nie popękały bębenki
w uszach (no dobrze, aż tak tragicznie nie było), bo że się jeszcze przez jakiś
czas uśmiechali, to już bardzo prawdopodobne.
Szóstą a zarazem ostatnią niemożliwą rzeczą tego wieczoru
była myśl: że to już koniec na dziś. Po pełnych szaleństw godzinach wróciliśmy
pod szkołę i tak zakończyliśmy ten niezapomniany dzień, rozchodząc się każdy w
swoją stronę, z niezatartymi wspomnieniami tego jakże miło spędzonego czasu.
Tym, którzy nie byli z nami pozostaje tylko żałować i
uwierzyć na słowo, że dzięki Akademii Przyszłości można uwierzyć w więcej
„niemożliwych rzeczy” i nie mniej fascynujących niż te, w które przyszło
uwierzyć Alicji:
Sześć niemożliwych
rzeczy. Wyliczaj je, Alicjo.
Jeden: Jest mikstura,
od której człowiek się kurczy.
Dwa: I jest ciastko,
od którego człowiek rośnie.
Trzy: Są zwierzęta,
które mówią.
Cztery, Alicjo!
Jest znikający kot.
Pięć.
Kraina Czarów naprawdę
istnieje!
Sześć: Zaraz zgładzę
Żaberzwłoka.
Ja na przykład nie wierzyłam, że napiszę relację w której
będę stanie opisać wszystkie niezapomniane
wydarzenia, tymczasem okazało się, że to jak najbardziej możliwe, a przy tym:
niesie ze sobą mnóstwo frajdy.
3 komentarze
To musiała być naprawdę niezła zabawa :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze być otwartym na świat i życie :) Wszystko jest możliwe. Wszystko może się zdarzyć ;) A jeśli są to miłe rzeczy to bonus podwójny :)
OdpowiedzUsuńŚwietny talent pisarski. Bardzo przyjemnie się czyta:)
OdpowiedzUsuńChwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)
Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.