Tiramisu... czyli ocknij się, przebudź*

08:25:00



Co chwila trafiał na tę samą koncepcję, która nie była mu bynajmniej obca: kiedy ktoś potrzebuje radykalnej odmiany, pragnie zupełnie inaczej określić życiowe priorytety, jego psyche dąży do erotycznego związku, zauroczenia, intensywnego zakochania się.
Wiedział o tym.Wiedział o tym każdy analityk. Miłość była najstarszym, najbardziej bezwzględnym katalizatorem pod słońcem.
Zwykle jednak zakochujemy się w czymś, czego nam brakuje i co odnajdujemy w drugim człowieku.

Sue Monk Kidd: Opactwo świętego grzechu

Nie sądziłam, że czasem to, co na początku było tylko zauroczeniem, stanie się najpierw jakąś dziwną próbą charakteru, a później, krok po kroku zmusi do przewartościowania wielu rzeczy we własnym życiu i podejściu, zakwestionowania innych i początkiem odkrywania takich prawd o sobie, których przyjęcie nie jest łatwe. Choć słowo "zmusi" nie jest tu dobrym słowem... to wszystko stało się jakoś naturalnie.

A jednak było to dla mnie duże zaskoczenie. I czasem nadal jest.

Nawet dziś, pomimo upływu wielu już miesięcy, ciężko mi ocenić jakie jeszcze będą skutki: dość powiedzieć, że to było totalne przewrócenie do góry nogami, które jeszcze się nie skończyło.

Zastanawiam się czasem, czy to w ogóle możliwe: pokochać kogoś, żyć z nim i nie zatracić siebie w tym wszystkim, mieć ciągle w sobie coś tylko swojego, własnego, "mojego" co decyduje, że jestem sobą.... Nie stracić z oczu samej siebie i tego, co stanowi o tym, że ja to ja.

Piszę o tym dlatego, że kolejna opowieść (po którą sięgnęłam) o wielkiej miłości i szczęściu kończy się tak, że kobieta "gubi" gdzieś po drodze siebie i dopiero, kiedy ulega fascynacji innym mężczyzną, albo sprawia to, że ona i jej mąż zaczynają widzieć, gdzie popełnili błędy, albo wszystko się kończy.

Tylko na jednym zdjęciu moja mama była Abigail. Na tym pierwszym,tym zrobionym z zaskoczenia, zanim trzask migawki ją zaalarmował i zmienił w mamę dziewczynki mającej urodziny, właścicielkę szczęśliwego psa, żonę kochającego mężczyzny i mamę kolejnej dziewczynki oraz wymarzonego chłopca. Domową ostoję. Ogrodniczkę. Pogodną sąsiadkę. Oczy mojej mamy były jak ocean i kryło się w nich zagubienie. Myślałam, że mam całe życie, by to zrozumieć, ale miałam tylko ten jeden dzień. Dawno, dawno temu, na Ziemi, zobaczyłam ją jako Abigail, a potem pozwoliłam, by mi to umknęło - moją fascynację trzymało w szachu pragnienie, żeby była moją mamą i żeby otoczyła mnie swoją matczyną troską. 

Alice Sebold: Nostalgia anioła

I te wszystkie opowieści, gdzie kobieta gubi samą siebie i później w końcu odnajduje, dostrzegając, że warto mieć swoje marzenia i je realizować, że facet i związek nie powinien był stawać się całym światem. Kurczę, a nie prościej byłoby wiedzieć to od początku, nie zgubić samej siebie i nie musieć później odnajdywać?

Czy tak się da?

*wł. tiramisù [tiramiˈsu]– ocknąć się, przebudzić się


Pe Es:

Jakoś nie wytrzymałam z nie-pisaniem tutaj, w sensie odkopałam kiedyś zaczęty tekst i nieco go rozbudowałam. Myślę, że czasem mimo wszystko, coś tu naskrobię. Może nie tak często jak kiedyś, ale naskrobię.

You Might Also Like

3 komentarze

  1. Na końcu zadałaś chyba odwieczne pytanie, które zadaja sobie wszyscy, którzy w miarę świadomie przerabiają rozwój duchowy. Sama przeżyłam dość ciekawą historię w trakcie życia. Kiedy wychodziłam za mąż (z wielkiej miłości), byłam bardzo wrażliwą istotą, niepewną siebie, nie umiejącą mówić nie, mój ojciec pił, a na dodatek byłam jedynaczką. Bardzo szybko okazało się, że mąż jest typem o dominującym charakterze, w dodatku ze skłonnością do przesady i uporu. Było ciężko, ale po latach mój charakter zaczął się zmieniać, w końcu z dawnej siebie zostały jakieś szczątki. Kiedyś w przypływie emocji wygarnęłam mu: "nie rozumiem, byłam taką spokojną, miłą dziwczyną, a lata utarczek zrobiły ze mnie zołzę". Mąż: "Ale teraz jest chyba lepiej". Ja:"To dlaczego nie znalezłeś sobie kogoś, kto od razu taki był, zamiast urabiać mnie?". No właśnie, dlaczego? Sama nie wiem, ale wiem, że rzeczywiście teraz jest tak jak być powinno, a kim byłabym, gdybym nie spotkała takiego mężczyzny...? Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W taki sposób na to nie patrzyłam, dałaś mi do myślenia :)
      Mimo wszystko, choć osobiście nie wierzę stricte w przeznaczenie, to na pewno wiele rzeczy, które nam się po drodze przydarzają, może nas czegoś cennego nauczyć, ale później poznać samego siebie po tych wszystkich zmianach... ciężko.
      Ważne że nie jest Ci źle jak jest teraz...
      Widzisz, też mnie to czasem zastanawia, czemu ludzie nie szukają kogoś, kto jest w sam raz dla nich, tylko "urabiają", ale może to też trochę tak, że ktoś w jakimś stopniu się podoba, pewne cechy pasują i to przyciąga, że człowiek decyduje się pomimo przeszkód iść dalej razem?

      Usuń
  2. Wg którejś teorii czy czyjegoś cytatu [źródło niezapamiętane (-.-)] właściwie każdy, kogo spotykamy, jest "po coś" w naszym życiu. Niektórzy na dłużej, inni na krótko, jedni, by czegoś nas nauczyć, coś pokazać, inni, by być pozytywnym momentem w naszym życiu. Oczywiście, kto był kim, domyślamy się dopiero po fakcie, a na pewno po dłuższym czasie ;)

    A co do drugiego wątku - absolutnie się upieram, że się da, że można wejść w związek i nie zgubić w nim siebie. Idea 'związku -kokonu' zupełnie do mnie nie przemawia, za dużo też pracowałam na własną niezależność i hobby, by rzucić to "ot tak, bo miłość". Nie trafiło mnie jeszcze "jak grom z jasnego nieba", ale wszystko to, co dotąd wyczytałam o tym uczuciu wskazuje, że totalne zatracenie się w drugiej osobie, to nie jest dobry objaw.

    a tiramisu mi się niestety kojarzy głównie z deserem, a jeszcze bardziej z jednym z przekręceń - 'tyraj, misiu' >__<

    OdpowiedzUsuń

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe