Tym razem na poważnie

08:46:00

Na jednym z blogów na które często zaglądam, przeczytałam coś, do czego chciałam się odnieść. Ciekawa jestem też Waszego zdania. Cytuję za zgodą autorki:

Jest jeszcze taka jedna rzecz, której wiele osób nie rozumie. Czasami myślimy, że tylko my jesteśmy w stanie najlepiej komuś pomóc, najlepiej się kimś zaopiekować.
    Wyobraź sobie, że jesteś ciężko chory, nie możesz sam się załatwiać, często się opluwasz, musisz cały czas leżeć, zdarza Ci się na siebie zwymiotować a część leków dostajesz w formie czopków. Upokarzające, prawda? teraz wyobraź sobie, że to stało się nagle, że wcześniej byłeś normalnym szczęśliwym facetem z fajną kobietą u boku i żyło się wam super.  I teraz kiedy tak leżysz i srasz pod siebie, nie możesz się sam umyć i chwilowo nawet zjeść, zaczyna się Tobą opiekować Twoja partnerka, dla której kiedyś byłeś atrakcyjnym, silnym fajnym facetem. A teraz obserwuje jak jesteś bardziej nieporadny od niemowlęcia, zmienia Ci pampersy, myje Ci tyłek, obmywa Cię z wymiotów i aplikuje Ci czopki w odbyt. Jak się czujesz?

    Ktoś pomyśli, że to najwyższy stopień miłości i oddania, że ta kobieta robi dobrze. Tymczasem często kończy się to tak, że facet zdrowieje i nie może już być z tą kobietą w związku.  Nie potrafi. Bo zaburzyły się role, ona traktowała go jak matka niemowlę, a czy normalnym jest  czuć pociąg seksualny do własnej matki? Potem zazwyczaj taka była-chora osoba jest traktowana przez społeczeństwo jak jakiś zwyrodnialec, bo przecież ona dla niego wszystko, a on się z nią rozstał... Czasami lepiej jest zatrudnić pielęgniarkę, albo żeby robił to ktoś z zewnątrz, kto podchodzi do osoby jak lekarz, bezosobowo, kogo to nie rusza, kto nie jest związany emocjonalnie z chorą osobą... Trochę wyobraźni, wczucia się w chorego... Albo przynajmniej przeczytaj ze 3 książki na ten temat zanim się za coś zabierzesz...


Mam wrażenie że okropnie łatwo przedobrzyć. I to, co wydaje się być najwyższym "poświęceniem", w imię miłości, po jakimś czasie okazuje się tym samym, co decyduje o "pięknej katastrofie". Może nie umiem się do tego sensownie odnieść, bo... Sama znam mężczyznę, którego żona poważnie zachorowała. Tak naprawdę nie było już mowy o leczeniu, a jedynie o niwelowaniu cierpienia i podtrzymywaniu życia... Ostatnie tygodnie spędziła w domu, pod jego opieką. To on wstawał w środku nocy, bo ona głośniej westchnęła, bo cicho zawołała, bo chciała pić... Wziął urlop, żeby być przy niej. Nie chciała, by jej dzieci się nią zajmowały, żeby robiły wszystko to co on, pewnie w jakimś sensie chciała je ochronić przed widokiem umierającej, słabej mamy, która z dnia na dzień słabnie i niknie w oczach... Kiedy zmarła, miał chociaż pewność, że zrobił dla niej co tylko mógł, przecież przez wiele lat ich małżeństwa bywało różnie. Ale był teraz...


You Might Also Like

4 komentarze

  1. Podsunęłam mężowi do przeczytania. Odpowiedział, że jak już to by wolał się zajmować mną, niż ja nim, a jak sam by wymagał stałej opieki to wolałby jakiś "złoty strzał"...
    Ciężka sprawa, a każdy inaczej reaguje. Ja pielęgnowałam tatę - też dziwne wrażenie widzieć nago rodzica, przemywać, przebierać, zmieniać cewniki...
    W przypadku męża... chciałabym móc się nim zajmować w razie czego i jestem przekonana, że to by wiele nie zmieniło między nami. Ale póki się nie stanie w takiej sytuacji - nigdy do końca nie wiadomo.

    p.s. jakiś znajomy ten tekst zapraszający do komentowania ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. tak się teraz zastanawiam, czy to co opisałam dot. tylko mężczyzn, albo głownie męzczyzn. będę sprawdzać na bieżąco komentarze, bo interesuje mnie każdy punkt widzenia, dzięki za rozpowszechnianie trudnego tematu:)

    OdpowiedzUsuń
  3. no i nikt więcej nie podjąl tematu :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Te dwie przedstawione historie całkowicie się od siebie różnią. Co innego przecież pomagać przez jakiś czas wiedząc, że to minie, lub minąć może, a co innego, gdy z góry wiadomo, że najlepszym, co można dla tej drugiej osoby zrobić, to trwać przy niej.

    Myślę też, że tak krytykowana przez wielu "nieczułość" i "obojętność" personelu medycznego jest poza wiedzą tych ludzi - ich największą zaletą. Sam byłem świadkiem, gdy bardzo doświadczona pielęgniarka wpadła dosłownie w panikę, gdy trzeba było nagle pomóc jej ojcu... Bo to też ludzie. A dzięki temu, że nie znają swoich pacjentów, mogą podejść do nich z najwyższym profesjonalizmem.

    Polecam też, prócz wspomnianej przez autorkę cytowanego tekstu lektury książek, zapoznanie się z filmem: "W stronę morza". Tylko nie siadajcie do niego, jeśli macie akurat gorszy dzień...

    OdpowiedzUsuń

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe