Piasek, piasek mam wszędzie ;)
22:08:00
Myślałam o tym od dawna, jednak zwykle "nie było okazji", było mnóstwo innych ważniejszych rzeczy, zawsze coś się działo. A gdzieś obok tego świadomość, że przynajmniej kilka z bliskich mi (wtedy) osób zareagowałaby mniej więcej tak: ale to bez sensu, przecież tak na jeden dzień to strasznie krótko, ale samej? - jeszcze coś Ci się stanie.
A później, po tych ostatnich ciężkich tygodniach stwierdziłam, że niczego innego tak aktualnie nie potrzebuję jak spakowania kilku rzeczy, dwóch biletów na polskiego busa - i powitania poranka 340 km dalej, czyli nad Bałtykiem, spędzenia tam kilku godzin i powrotu.
Tak też zrobiłam.
Dla mnie to trochę niesamowite, że "tylko" jestem w innym mieście, a tyle się zmienia.
W ciągu tych kilkunastu godzin przekonałam się, że to tak, jakbym w tym mieście była kimś zupełnie innym. Pytania o drogę po angielsku stały się czymś częstszym niż w stolicy, a normą było, że ktoś mnie zagadywał ot tak, co było całkiem miłe, tak po prostu. I było mi z tym fajnie.
Chyba to jednak prawda że w Warszawie większość stale goni, biegnie, jest wiecznie na niedoczasie... Może tylko tak to odebrałam, ale w Gdańsku tego nie odczułam. Było spokojnie, tak po prostu. Inna rzecz, że w Gdańsku byłam po raz czwarty i zwykle mi się te chwile kojarzyły z relaksem...
Odetchnęłam, zamoczyłam się w Bałtyku, poleżałam na plaży, nazbierałam muszelek... zrobiłam sobie spacer z gdańskiego do sopockiego mola, zgubiłam się w Sopocie, plątałam się po gdańskiej Starówce. Miło.
Potrzebowałam tego, jak nie wiem czego.
I pewnie jeszcze nieraz to powtórzę. Zmęczona, ale szczęśliwa. To jest TO.
2 komentarze
Ależ zapewniam Cię, że my też w ciągłym niedoczasie. Ja póki co jeszcze nie zamoczyłam nóg w Bałtyku. Całymi latami potrafię nie oglądać morza z bliska. Wystarcza mi widok z okna;)
OdpowiedzUsuńByleby, jadąc gdzieś dalej, nie próbować ciec od samego siebie. Wtedy to nie wychodzi. Ale tak, jak Ty to zrobiłaś - by na chwilę zmienić otoczenie, zyskać perspektywę inna niż ta na co dzień - why not? :)
OdpowiedzUsuńjakoś wcześniej tego nie zauważyłam (bo i jak?), ale zgodzę się, że Warszawa cały czas pędzi, goni, jest w niedoczasie. W rozumieniu tez takim, ze to się przekłada na myślenie mieszkańców. Tyle rzeczy do zrobienia, zobaczenia, a się nie rozmnożysz przecież! I jakim kontrastem przy tym jest, właśnie choćby jednodniowy, wypad gdzieś indziej, gdzie też masz ramy czasowe (np odjazdu busów), ale nie ma tego parcia na pośpiech...
Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)
Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.