Kiedy ktoś daje Ci skrzydła...

23:12:00


Minęło już trochę czasu, a ja nadal nie umiem się tak do końca oswoić, że jest OK.
No bo jak może być OK, no musi być jakiś kruczek, po prostu musi... może drobnym druczkiem?

Nie chcę się zamykać w sobie bez sensu, więc piszę. Oswajam ten chaos w głowie...

A więc... (tak, doskonale wiem, że nie zaczyna się zdania od "no więc"). A więc do brzegu jak pisuje Klarka.

Nie sądziłam, że tak może zmienić moje podejście do wielu rzeczy rzecz z pozoru drobna: to, że ktoś z dość bliskiej rodziny zaakceptuje mnie taką, jaka jestem, bez krytykowania i oceniania. Że ilekroć będę miała gorsze chwile, powie mi, że spokojnie, jest OK, naprawdę nie dzieje się nic złego... mam gorszy czas teraz i on to rozumie. Nawet jeśli płaczę, złoszczę się i ciskam niemiłymi słowami, nie powie: daj mi święty spokój. Będzie. A świadomość tego, że kiedy będzie wiedział, że działo się u mnie źle, nawet jeśli nie będę do tego sama wracała, zapyta taktownie i delikatnie- też działa uspokajająco. Tak jak świadomość tego, że nawet jeśli nie rozmawiamy ze sobą od tygodnia, on gdzieś tam czasem myśli o mnie i życzy mi, by moje sprawy znalazły pomyślne zakończenie.

I nawet ta odległość i tymczasowa niemożność spotkania się, bycie 'skazanym' jedynie na rozmowy telefoniczne... to bez znaczenia.

Złagodniałam troszkę. Przestałam się wkurzać o drobiazgi. Przestałam tupać nogą, że ja chcę, kiedy ktoś nie mógł znaleźć dla mnie czasu. Coraz częściej zamiast się złościć, patrzyłam ze zrozumieniem.

Zaczęłam stopniowo brać pod uwagę możliwość, że mogłabym ewentualnie spojrzeć na siebie nieco łagodniej, bez takiego ciśnienia i bycia wrogiem samej siebie. Że, być może mogłabym siebie nieco bardziej polubić, zaakceptować może? Skoro ktoś widząc we mnie i zalety i niedoskonałości skupia się na tych drugich, to czemu mnie samą na coś takiego nie stać, do diaska?

Pomyślałam w końcu, że patrząc na siebie łagodniej, tak naprawdę miałabym możliwość w większym stopniu pójść w taką stronę jak chcę: w relacjach, jeśli chodzi o rozwój, czy zawodowo.

Bo zdałam sobie też sprawę, że bycie pod stałą presją własnych wymagań i obwarowań jest potwornie męczące... i czasem zniechęca do jakichkolwiek działań. Tak jakby mnie ktoś spętał. Po co mam coś zaczynać, skoro będzie to niedoskonałe, może lepiej w ogóle nie zaczynać? A niech sobie będzie niedoskonałe, może z czasem będzie inne?

A jeśli ktoś z zewnątrz dokłada się do tych wymagań i ponaglań, choćby i w najlepszej wierze, nie jest dobrze. Możecie mi wierzyć albo nie, ale nikt, absolutnie nikt nie jest w stanie powiedzieć pod moim adresem czegoś niemiłego, czego bym o sobie nie słyszała... od samej siebie. Czy też może inaczej: uważam, że moja kreatywność co do skupiania się na tym co robię źle i czynienia sobie wyrzutów z tego powodu jest tak nieograniczona, że naprawdę, marzy mi się, żebym taką samą kreatywność posiadła jeśli chodzi o dostrzeganie własnych zalet.

Co się zmienia, kiedy nie ma tej presji i stresu, że jest coraz gorzej, a ja nie spełniam własnych oczekiwań i oczekiwań bliskich mi ludzi? Opada ciśnienie, biorę swobodny, głęboki oddech i zaczynam myśleć. Logicznie. A w stresie nie myśli się logicznie. Zaczynam działać, choćby to na początku było drobne działanie - dla mnie ważne jest to, że zaczęłam. Później kolejne kroki i jeszcze kolejne. Tak, wiem, że nieraz się potknę, ale jakoś mi to nie przeszkadza tak bardzo jak kiedyś.

I pomyśl sobie teraz, że wszystko to, co się dzieje teraz, jest owocem wielu przepłakanych nocy i myśli: nie chcę tak, chcę żeby było lepiej...



You Might Also Like

3 komentarze

  1. Dla mnie jesteś świetna taka jaka jesteś i w ogóle żadnych wad nie widzę ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. O jakich wadach i niedoskonałościach piszesz? Żadnych nie zauważyłam... a czytać naprawdę potrafię :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. To miłe, ale uwierzcie że są i niedoskonałości ;)

    OdpowiedzUsuń

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe