Migawki pięknych chwil - MARZEC
09:16:00
Ani się obejrzałam i marzec się skończył. Nagle skądś wyłonił się kwiecień, tak zupełnie niespodziwanie, no jak to tak? :) Oczywiście, w marcu jak to w marcu, działo się nie mniej niż zwykle, żeby było spokojniej, nawet nie ma mowy, a budząca się wiosna sprawiała, że z dziką radością (niemal!) wychodziłam robić zdjęcia. Efekty możecie zobaczyć poniżej.
Dostałam miłe gadżety od ekipy Busem podróże małe i duże, zerknijcie koniecznie na ich fanpejdż, świetna sprawa! Dalej pierwsze nieśmiałe przejawy wiosny, zachwyty słońcem i dźwigami, bo czemu by nie?
I znów szukanie wiosny, tym razem w Parku Skaryszewskim, szukanie każdej odrobiny zieleni, ale też zachwycanie się słońcem i jego kolorami - podobnie jak i tymi zgoła nie-zielonymi liśćmi :)
Muzykowanie w Pubie pod Baryłką okołourodzinowe (znajomego urodziny), całkiem przyjemnie, a później "ladies in red" na balfolku w Mechaniku. I koncert w Korsarzu czyli i The Tamblers (z Reflinką) i Ceili (również z Reflinką)
Tulipanowy Dzień Kobiet i piękne zachody słońca. Szaleństwa muzyczno-taneczne w Emeraldzie (Irish Pubie) i (jakże by inaczej!) zachwyty dźwigami i niebem :)
Zabawy z aparatem czyli uwiecznianie pomarańczki i tulipana. Pyszności czyli mochi z czarnym sezamem (w towarzystwie delicji z cytryną i pigwą), a obok tego jedyna herbata jaśminowa, którą uwielbiam (pływają w niej kwiaty jaśminu).
A niżej moje zachwyty słoneczną pogodą i niebem - dodam tylko że następnego dnia po totalnym chorowaniu.
W prawym górnym rogu przygotowania do świętopatrykowej niespodzianki urodzinowej, obok próby niespania na nocce w pracy. A niżej: ciąg dalszy przygotowań do niespodzianki, uprzedzając pytanie - tort był zamówiony, nie piekłam go sama. I jak to na świętego Patryka - zielono mi! Światełka na szybie w kroplach deszczu zachwyciły mnie, kiedy już z tortem-niespodzianką wracałam do mieszkania, by się wyszykować na imprezę.
No a później sam koncert, pokazy stepu irlandzkiego (The Treblers) i późniejsze after-party, aż miło powspominać. A jeszcze niżej muffinki marchewkowe, które w końcu znów, po dłuuuugiej przerwie upiekłam, a później je szamałyśmy do dobrej herbaty na pierwszej takiej imprezie czyli rewolucji w szafie. Nie ma to jak w babskim gronie spotkać się, powymieniać ciuchami i poplotkować. Zdecydowanie chcę taką imprezę powtórzyć.
Spokojny wieczór i czytanie, zerkanie, ogarnianie. Osładzanie sobie poniedziałku w pracu muffinkiem. Szukanie choćby odrobinek wiosny, które można przechować w wazonie. i kolorowania ciąg dalszy. Coć cudnego! Szukanie wiosny a więc pierwsze pączki forsycji wypatrzone (do tego wystarczy chwila przesiadki w drodze do pracy!). A później zaczytywanie się w ... no właśnie, czym? Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć, może poza jednym: zaczytywanie się w czymś mega ciekawym. Choć momentami mega abstrakcyjnym - wszak to zupełnie inny krąg kulturowy a więc i zupełnie inne podejście.
Wypatrzone kwitnące krokusy, którymi się zachwyciłam. Wiosenne kolorowanie. I oczywiście dźwigi, bo jakże by inaczej. Nalepka znaleziona w moich starych papierach, niby spoko, niby fajnie, ale wiecie co, chyba nie do końca się z nią zgadzam. I ciacho, które krzyczy, zjedlibyście takie?
No i zestaw tego, co w ostatnim czasie pokolorowałam.
Zdjęcie wiosennej zielonej trawy zrobiłam czekając w dordze do pracy na autobus a później rozkminiałam, jak mój szalony telefon może tak szatańsko psuć zdjęcia w słabym świetle, a później robić tak spoko zdjęcia w jasnym. Obok mój ulubiony dźwig - ulubiony bo mam go za oknem i widuję codziennie. I dźwigi w drodze do pracy. Kolorowanki tak bardzo tęczowe. I gapienie się z okna w pracy, kiedy w weekend słoneczko a ty pracujesz.
Zachwyty wschodem słońca, czyli jednak wstawanie skoro świt ma plusy. OK, więcej plusów miało: skończyłam pracę tak wcześnie, że dzięki temu mogłam spędzić dwie godziny na słoneczku, nad wodą, wśród zieleni, czytając mega książkę ("Fatum i furia"), a na dokładkę, uwaga, uwaga, znalazłam pierwszą w tym roku (a zapewne wcale nie ostatnią) czterolistną koniczynkę. Oki, zachód słońca też był piękny, więc w sumie wyszło mi takie "od świtu do zmierzchu" ;)
Kolorowanki kolorowankami, jednak mandale to nieco inna historia i miło było do niej wrócić. Później ciąg dalszy zachwytów wiosną i coraz bardziej rozbuchana ta wiosna... A wieczorem szaleństwo: w końcu czas tylko dla mnie i zarazem powrót do mojej ulubionej, wściekłej odżywki, od której zrobiłam sobie odwyk (cztery tygodnie) i wróciłam z zachwytem, bo nic nie jest tak dobrą bazą pod lakier jak ona.
A pod koniec marca jeszcze niebieskie przebiśniegi (jak myślałam), a jednak cebulica (jak podpowiedziała Klarka) na Osiedlu Przyjaźń... a zarazem plenerowa biblioteka, która też jest ciekawym pomysłem... I znów forsycja a więc zachwyty wiosną, a później zachwyty zachodem słońca. I miły wieczór z Królikiem - tak wyglądał mój ostatni wieczór tego marca.
Działo się dużo, no nie?
1 komentarze
Całkiem udany miesiąc, i dużo się działo. Oby było jak najwięcej pozytywów w nadchodzących tygodniach ^-^
OdpowiedzUsuńChwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)
Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.