W plątaninie złudzeń i nadziei
12:37:00Bo musi być trudno? Bo musi być pod górkę?
Im trudniej tym lepiej?
Nawalczyć się, nastarać i uratować księcia zamienionego w żabę?
Bo tylko kiedy facetowi na początku nie zależało, olewał i generalnie miał gdzieś, a później jakimś cudem zwrócił na nas uwagę - jest idealnie?
Rany, do szału mnie doprowadza taka postawa. Choć nie powiem, że sama jestem od niej zupełnie wolna.
Najgłupsze, że tak często takie podejście pojawia się w literaturze czy filmie: on "zły", ona ta dobra, niewinna, dobrze ułożona - dzieli ich wszystko, ale może się okazać, że nadspodziewanie wiele może ich łączyć. Jak nie przymierzając TUTAJ.
Znów zacytuję pewien fragment książki:
Jesteśmy w dramatyczny sposób wierni naszym złym postaciom z dzieciństwa – i to jedno ze źródeł błędnego koła naszych nieszczęść. Nie chcemy, by kochał nas i akceptował byle kto, ale koniecznie taki brutalny sukinsyn jak kochany tatuś albo wyniosła Królowa Śniegu, podobna do idealizowanej mamusi. Dokonujemy cudów, by uszczęśliwić smutną, wycofaną dziewczynę, wzbudzającą w nas wspomnienie depresyjnej, niedostępnej emocjonalnie matki, którą niegdyś na próżno próbowaliśmy zadowolić. Marzymy, że nasza miłość i troska zrobi supermana z wystraszonego chłopaka, jota w jotę podobnego do terroryzowanego przez matkę ojca, który nigdy nie potrafił stanąć w naszej obronie. Bo dopiero wtedy, gdy właśnie ktoś taki (a nie ci wszyscy dzielni, mili chłopcy i dobre, otwarte dziewczyny, trafiający się nam w życiu) nas pokocha, zły czar zostanie odwrócony. A jeśli przez niedopatrzenie zwiążemy się z osobą, z którą możliwy jest dobry, spokojny związek, to nasze niespełnienie skłoni nas do szukania alternatywnych, niewłaściwych i frustrujących obiektów. Oczywiście dorobimy do tego romantyczną ideologię o spotkaniu wyczekiwanej bratniej duszy czy jedynej prawdziwej miłości, dla której trzeba wszystko poświęcić.
Niby to wszystko wiem, a i tak nie umiem chyba jeszcze na dobre zmienić kilku szalenie istotnych rzeczy w swoim życiu. Boję się, że trochę tak, jak w Jendze, wyjęcie tego akurat drewnianego elementu konstrukcji sprawi, że całość runie... boleśnie mnie raniąc.
Oczywiście się łudzę, że to, co widzę,pewne subtelne niuanse mówią, że warto, że coś, co się ostatnio pojawiło,to taka krucha, wątła roślinka o którą warto dbać, chuchać i dmuchać by przetrwała... Może warto, a może nie.
W każdym razie jako antidotum dzielę się tym:
Bajka o mieszanych sygnałach
Kiedy powiedzieć mu żeby spadał?
4 powody dlaczego mężczyźni nie lubią zbyt miłych kobiet
7 komentarze
Margerytko, nigdy nie wiadomo, czy warto.
OdpowiedzUsuńale czy nie warto spróbować ?
Nikt nam w końcu nie zagwarantuje że warto.
UsuńTylko czasem człowiek niby widzi że nie bardzo warto, a mimo to dalej brnie...
Jeśli nie spróbujesz to się nie przekonasz ;)
OdpowiedzUsuńTylko wszystko ostrożnie, na spokojnie i bez stresu, bo gdyby miało się jednak nie udać, to niech przynajmniej ma się świadomość, że nie wpadło się po same uszy i nie sposób się teraz z tego wyplątać.
Z tym "spokojnie" czasem trudno, ale masz rację- spokój jest w takich sytuacjach nie do przecenienia.
Usuń:-) łap życie za uszy! Będzie dobrze! Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim nie zgub w tym wszystkim siebie, nie trać z oczu tego, co dla Ciebie ważne. Nigdy nie ma całkowitej pewności co do czyichś uczuć. A czy warto? Zawsze warto dać szansę bliskiej relacji. Tylko trzeba liczyć się z ryzykiem. Może dostaniesz skrzydeł, a może spadniesz na tyłek. Dlatego musi być twardy :)
OdpowiedzUsuńzdecydowanie tak... nie, nie chciałabym świętego spokoju, zdecydowanie chcę czuć że żyję, choćby nawet czasami miało mi się za to dostać po tyłku...
UsuńChwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)
Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.