Mija kolejny rok. Wiem, banalne stwierdzenie, ale... refleksyjnie mnie nastrajają ostatnie dni.
Zmęczyła mnie szalona pogoń za sama-nie-wiem-czym, ale na pewno nie za szczęściem, choć tak mi się dotąd wydawało. Piszę to stukając w klawiaturę palcami obu rąk, z których jeden, palec wskazujący lewej (na szczęście) dłoni jest gustownie zawinięty w "kukiełkę" z opatrunku - nie ma to jak pierwszy dzień w pracy po świętach. W każdym razie, siłą rzeczy, zwalniam.
Mam wrażenie, że w ostatnim czasie ciągle gdzieś biegłam. Nie mam na myśli tylko mijającego właśnie roku. Ostatnie lata raczej. Choć przynajmniej w tym roku udało mi się w końcu znaleźć w sobie odwagę by czasem zwolnić, zatrzymać się, czy zwyczajnie znaleźć czas dla siebie pomiędzy pracą, Akademią, Fundacją Maraton Warszawski a spotkaniami z rodziną czy przyjaciółmi. Przerywam pisanie by spojrzeć na parapet gdzie mój kwiatek znów zbiera się, by zakwitnąć, wypuścił już pączek, a kolejne fioletowe listki pną się ku górze, mienią się pięknie, rozświetlane przez promienie grudniowego słońca.
Fajnie mieć taki widok w zasięgu wzroku.
Zabiegane święta, rodzinne niezgody i opieka nad kotem koleżanki w okolicach świąt wyczerpały mnie nieco. Dlatego dopiero teraz łapię oddech. Sięgam po mądre książki, odpoczywam przy beletrystyce, porządkując mieszkanie, porządkuję swoje myśli (jakoś tak to zawsze działało).
Nie chcę być idealna. Zaczynam dochodzić do wniosku, że takie gonienie do bycia idealną, próba sprostania własnym (czy aby na pewno własnym a nie narzuconym?) wymaganiom to najprostsza droga by zakręcić się zdecydowanie za bardzo i stracić radość z życia. A tego nie chcę.
I raz jeszcze, dla samej siebie analizuję co dobrego a co złego się zdarzyło w mijającym roku.
Będzie OK, będzie pozytywnie, jednak cieszę się z takich chwil wytchnienia i wykorzystuję je na maksa, szczególnie kiedy mam świadomość, że nie są nieograniczone i że np. po wolnym przedpołudniu spędzę popołudnie i wieczór w pracy.
![]() |
miks zdjęć świąteczno-poświątecznych, pośrodku- zapowiedź kwiatu ;) |
Zmęczyła mnie szalona pogoń za sama-nie-wiem-czym, ale na pewno nie za szczęściem, choć tak mi się dotąd wydawało. Piszę to stukając w klawiaturę palcami obu rąk, z których jeden, palec wskazujący lewej (na szczęście) dłoni jest gustownie zawinięty w "kukiełkę" z opatrunku - nie ma to jak pierwszy dzień w pracy po świętach. W każdym razie, siłą rzeczy, zwalniam.
Mam wrażenie, że w ostatnim czasie ciągle gdzieś biegłam. Nie mam na myśli tylko mijającego właśnie roku. Ostatnie lata raczej. Choć przynajmniej w tym roku udało mi się w końcu znaleźć w sobie odwagę by czasem zwolnić, zatrzymać się, czy zwyczajnie znaleźć czas dla siebie pomiędzy pracą, Akademią, Fundacją Maraton Warszawski a spotkaniami z rodziną czy przyjaciółmi. Przerywam pisanie by spojrzeć na parapet gdzie mój kwiatek znów zbiera się, by zakwitnąć, wypuścił już pączek, a kolejne fioletowe listki pną się ku górze, mienią się pięknie, rozświetlane przez promienie grudniowego słońca.
Fajnie mieć taki widok w zasięgu wzroku.
Zabiegane święta, rodzinne niezgody i opieka nad kotem koleżanki w okolicach świąt wyczerpały mnie nieco. Dlatego dopiero teraz łapię oddech. Sięgam po mądre książki, odpoczywam przy beletrystyce, porządkując mieszkanie, porządkuję swoje myśli (jakoś tak to zawsze działało).
Nie chcę być idealna. Zaczynam dochodzić do wniosku, że takie gonienie do bycia idealną, próba sprostania własnym (czy aby na pewno własnym a nie narzuconym?) wymaganiom to najprostsza droga by zakręcić się zdecydowanie za bardzo i stracić radość z życia. A tego nie chcę.
I raz jeszcze, dla samej siebie analizuję co dobrego a co złego się zdarzyło w mijającym roku.
Będzie OK, będzie pozytywnie, jednak cieszę się z takich chwil wytchnienia i wykorzystuję je na maksa, szczególnie kiedy mam świadomość, że nie są nieograniczone i że np. po wolnym przedpołudniu spędzę popołudnie i wieczór w pracy.
Wpadła mi w oko seria kilku tekstów... każdy z nich poruszył jakąś czułą strunę we mnie, dlatego postanowiłam się nimi z Wami podzielić, mając nadzieję, że znajdziecie w nich coś dla siebie:) Seria miała tytuł "Najbliżsi w sześciu krokach" i pochodzi z Akademii Opowieści "Gazety Wyborczej" i HBO
Krok 1: Kiedy ostatnio odwiedziłeś matkę
Krok 2: Zagubieni w sieci
Krok 3: Najważniejsza rozmowa w życiu
Krok 4: Czego nie mówię siostrze i bratu
Krok 5: Kto jest mi najbliższy?
Krok 6: Jak poznać obcego?
Krok 1: Kiedy ostatnio odwiedziłeś matkę
Krok 2: Zagubieni w sieci
Krok 3: Najważniejsza rozmowa w życiu
Krok 4: Czego nie mówię siostrze i bratu
Krok 5: Kto jest mi najbliższy?
Krok 6: Jak poznać obcego?
Już sam fakt, że zrobiłam całą masę zdjęć, że zaczęłam pełniej wykorzystywać możliwości swojego aparatu, rozwinęłam się jeśli chodzi o zdjęcia ludzi (tak, może to nieco zabawnie brzmi, ale jak dotąd gustowałam głównie w robieniu zdjęć makro a więc naturze zdecydowanie martwej, jakimś listkom, kwiatom i robaczkom, a ludzi traktowałam nieco po macoszemu - ale jest progres)- jest SUPEEER :)
Jeśli do tego dodać, że znalazłam w tym roku czas, by przeczytać całą masę książek- jest jeszcze lepiej. Zdecydowanie nie jestem statystycznym Polakiem i dobrze mi z tym. (podobno zresztą, statystyczny Polak zwyczajnie nie istnieje) jest jeszcze bardziej SUPEEEER :)
A jeśli do tego dodać fakt, że udało mi się przez ten rok pogodzić pracę, dwa wolontariaty i kilka pasji (jak choćby te powyżej) to już zupełna bajka :)
A tak patrząc miesiącami:
Styczeń
był z jednej strony dość ciężkim ale z drugiej dość ciekawym miesiącem. Szkolenie PRowe Akademii Przyszłości w Krakowie dało mi wiele ciekawej wiedzy ale też pozwoliło mi poznać nowe, fajne osoby z całej Polski. Poza tym, korzystając z tego, że odwiedziłam Gród Kraka, udało mi się znów spotkać z Klarką, z czego się baaaardzo cieszę :)
Oprócz tego po raz pierwszy odwiedziłam Niewidzialną Wystawę, co było dla mnie niezapomnianym doświadczeniem. Poza tym fajną rzeczą stycznia był koncert Chemii, Rafała Brzozowskiego i Ani Wyszkoni na Torwarze na który wyciągnęły mnie dziewczyny.
Luty
fajnym miesiącem może nie był, ale za to dzięki dołkowi w jaki wpadłam, zbliżyłam się do kogoś, kogo bardzo polubiłam. Niezależnie od tego, co przyniósł czas później, uważam to doświadczenie za ważne dla mnie. Poza tym to właśnie w lutym spojrzałam pozytywniej na kogoś, do kogo mogłam się później zwrócić o pomoc w trudnych chwilach- co raczej nie byłoby możliwe, gdybym nie zauważyła, że mogę tej osobie zaufać. Poza tym z lutowych wydarzeń nie do przecenienia była wizyta z Akademią Przyszłości w Mennicy.
To w tym miesiącu przestałam czuć się tak fajnie z pisaniem, co paradoksalnie sprawiło, że zaczęłam więcej rozmawiać z ludźmi. A poza tym byłam na szkoleniu Kominka "PR i reklama w blogosferze" - co bardzo pozytywnie wspominam. A, i jeszcze fajne spotkanie integrujące warszawskich wolontariuszy AP- miło :)
Marzec
W marcu snułam swoje plany zostania liderką zespołu Akademii Przyszłości w nowej szkole. Kupiłam też używanego lapka, bo mój staruszek już się rozsypywał. Udany zakup :) Poza tym warsztaty robotyczne i wizyta u Marii Skłodowskiej-Curie (w jej muzeum, z Akademiowymi dziećmi),a nieco później: Półmaraton Warszawski i wolontariuszowanie w niesprzyjającej aurze, a jednak nieodmiennie, jak zawsze super.
Kwiecień
To pierwsze spotkanie Klubu Młodego Odkrywcy Akademii Przyszłości, które umożliwił nam Instytut Lotnictwa. To po tym spotkaniu zafascynowało mnie montowanie filmików z filmów i zdjęć, świetna sprawa!
Poza tym wizyta w Muzeum Fryderyka Szopena z Akademią. A nieco później kurs pierwszej pomocy zorganizowany również przez Akademię Przyszłości. Organizowanie robienia biżuterii. Accreo Ekiden czyli maratoński bieg sztafet i moje wolontariuszowanie na nim.
Poza tym, nieco na ostatnią chwilę, zupełnie sama i bez niczyjej pomocy (OK, jedynie przy pomocy programu), tak ładnie powpisywałam w rubryczki PITa te wszystkie liczby, że Urząd Skarbowy nie widział problemu :)
Maj
Był szalony. Pożarłam masę książek, zrobiłam mnóstwo wiosennych zdjęć. Zrobiłam kilka udanych biżu. I byłam znów w Krakowie, na Zjeździe Regionów Akademii Przyszłości. I jak cudnie było spotkać tych wszystkich zakręconych i pozytywnie nastawionych ludzi! :) Po raz pierwszy też zdarzyło mi się pójść o świcie do parku po to by zrobić kilka niezapomnianych zdjęć (patrz poniżej zdjęcie z dmuchawcem).
Poza tym to właśnie w maju zdecydowałam się skorzystać z pomocy psychologa i z perspektywy czasu uważam to za dobrą decyzję.
Czerwiec
Zaczęłam wesoło od Dnia Dziecka i dawno chyba tak dobrze się nie bawiłam, najpierw z Gosią i Basią a później, wbrew wszystkiemu w pracy gdzie tak pracownicy jak i klienci mieli jakąś kompletnie pozytywną głupawkę. Było przesympatycznie! Poza tym megafajna sesja zdjęciowa z Pauliną i akademiowa wizyta w Wedlu :) To w czerwcu usłyszałam, że być może powinno mnie zainteresować zagadnienie ADHD u dorosłych i paradoksalnie, poczułam dużą ulgę. Prócz tego świętowałam swój koniec zniżek czyli 26 urodziny, w małym, ale zacnym gronie moich znajomych. Choć po tym nieco znienawidziłam Królewicza, ale cóż, nie da się mieć wszystkiego. Dodać należy, że to właśnie w czerwcu poszłam do wróżki i trochę mnie to otrzeźwiło. No i Gala Sukcesów Akademii Przyszłości, takie miłe zakończenie roku z Akademią. Pozostając w temacie Akademii to w czerwcu postanowiłam zmienić zespół i przyjąć awans na koliderkę.
Aaaa i jeszcze bieg sztafet 5x5, zacnie było wolontariuszować na Stadionie Narodowym :)
I w czerwcu napisałam Królewiczowi, że do połowy września wolałabym, żeby do mnie nie pisał, bo chcę od niego odpocząć.
Lipiec
był jednym z pierwszych naprawdę bardzo pozytywnych miesięcy tego roku. Zdecydowanie, zaczął tą lepszą połowę roku :)
Często spotykałam się ze znajomymi, zrobiłam masę zdjęć, dużo dowiedziałam się na temat ADHD. Przeczytałam też kilka naprawdę fajnych książek. Byłam na Akademiowym ognisku w Powsinie i bardzo miło wspominam późniejszy powrót naszą zgrają przez Las Kabacki do metra :)
Pokłóciłam się i pogodziłam z bliską mi koleżanką, co chyba było nam potrzebne. Poza tym, udało mi się w końcu wybrać z Sister i Młodą nad wodę i było cudnie :)
Sierpień
Bardzo pozytywny jeśli chodzi o towarzyskie spotkania, rozmowy i miłe chwile. Jeśli chodzi o imprezy biegowe również: byłam wolontariuszką na dwu imprezach w podwarszawskich lasach miejskich :) Odkryłam w końcu, jak zmienia się manualnie ustawienia w moim aparacie i od tamtego czasu zakończyłam przygodę z robieniem zdjęć "na automacie". I bardzo doceniam samą siebie za szczerość i kilka słów napisanych komuś: że mam problem, że chcę pogadać. To był dla mnie duży krok. W dodatku ten duży krok zapoczątkował coś fajnego.
I fajne jest też dla mnie to, że w końcu odważyłam się bardziej zaangażować w pracy.
Plus dobrze się bawiłam na imprezie u znajomych z pracy, aż momentami "za dobrze", ale ... chyba dzięki temu zyskałam więcej sympatii ;)
Wrzesień
To już inna bajka. Szykując tekst na bloga Doroty, zwiedzałam Warszawę razem z Basią, która podpowiedziała mi kilka ciekawostek. Poza tym zwiedzałam zakątki Warszawy na własną rękę, szkoliłam się na Stadionie przed Maratonem Warszawskim i pozowałam do zdjęć w Kampinosie o świcie, mojemu znajomemu fotografowi. Byłam też na Południowopraskich Prezentacjach - Pikniku Organizacji Pozarządowych, zrobiłam sobie też podróż nieco sentymentalną po Starych Włochach.
Spotkałam się też z Anią z bloga Aniamaluje. A później... później był Maraton Warszawski i po raz pierwszy byłam na nim jedną z liderek depozytów co było dla mnie dużym wyzwaniem, ale co bardzo miło wspominam. A swoją drogą po raz pierwszy tak swobodnie porozmawiałam z kimś do kogo miałam dość duży dystans dotąd- i jak mi się zmieniło spojrzenie (na lepsze)! :)
Październik
Zaczął się od firmowej imprezy w Medyku. Wytańczyłam się za wszystkie czasu i wyśpiewałam też (na karaoke). A na pewno nie zapomnę jak całą grupą znajomych od nas z pracy śpiewaliśmy TO - nie da się zapomnieć, a ilekroć leci nieraz w pracy, każdy kto był na imprezie uśmiech ma gwarantowany. W ogóle impreza była jedną z pierwszych takich okazji by spotkać ludzi z pracy w inny sposób i na pewno spojrzeć na nich inaczej, dla mnie samej z kolei - jedna z pierwszych większych imprez na których się naprawdę dobrze bawiłam. Październik był nieco stresujący w pracy, ale to w sumie okazało się pozytywnym wyzwaniem. Poza tym korzystając z karty prezentowej jaką dostałam w pracy za staż - kupiłam sobie w Empiku fajne książki i zaczytałam się w nich jak szalona :) A jak już kupować książki to takie, na które w bibliotece czekałabym wiele miesięcy: "Atlas chmur" do nich należy:)
Poza tym zbieranie sukcesów z Akademią Przyszłości, mnóstwo udanych zdjęć i... w końcu upieczone ciacha z orzechami.
To w październiku miała miejsce rozmowa, która stała się dla mnie bodźcem do wielu pozytywnych zmian. Choćby takiej że zdecydowałam się w końcu pójść na spotkanie grupy wsparcia dla osób z ADHD.
Listopad
Był pełen wyzwań jeśli chodzi o pracę.
Bardziej niż wcześniej bywałam zabiegana, starając się jakoś łączyć pracę z Akademią, której kolejną edycję rozkręcaliśmy i z czasem na to, by odpocząć i zająć się sobą. Miło też spędzałam czas z ludźmi z pracy, już po pracy, bardziej towarzysko:) Poza tym udało mi się w końcu ruszyć tyłek i zorganizować wyjazd do Łodzi z Basią - z okazji urodzin Magdaleny :) Co zaowocowało bardzo miłym spotkaniem po długim czasie i powrotem dopiero next day :)
Poza tym bardzo miło spędzałam czas na wszelkiej maści wydarzeniach związanych z Akademią Przyszłości: Klubie Młodego Odkrywcy, rekrutacji wolontariuszy czy Inauguracji czy wspólnych zakupach dla pewnej starszej pani, dla której w ramach Szlachetnej Paczki organizowaliśmy pomoc jako warszawska Akademia Przyszłości. Podjęłam też decyzję, by zrezygnować z działania w zespole PRowym mojej Akademii Przyszłości: po prostu trochę dużo by to wszystko pogodzić... stwierdziłam, że wolę się jednak skupić na byciu tutorką i koliderką.
Grudzień
To już konkretne akademiowe zadania do wykonania, spotkania z ludźmi i ogarnianie spraw, o których do tej pory nie miałam pojęcia. Ale nie zmienia to faktu, że jak już się za nie wzięłam, doprowadzałam je do końca i nie tylko ja byłam zadowolona z efektu:) Grudzień to też zakupy z koleżanką, która pomogła mi wybrać ciepłą kurtkę i fajne buty ... i nie tylko ... czasem takie babskie zakupy są potrzebne :) W każdym razie zima przestała być tak straszna.
Miała też miejsce pracowa Wigilia, bardzo pozytywna, którą będę zapewne długo i miło wspominać :) To w grudniu miałam swoje pierwsze zajęcia z moim akademiowym dzieckiem. Któregoś z grudniowych dni wpadłam na ulicy na kolegę z pracy, który ostatnio wrócił z daleka - co było bardzo miłe, bo zawsze człeka lubiłam i brakowało mi go straszliwie. I nieoczekiwanie dla samej siebie pomogłam komuś ważnemu dla mnie.
Całkiem pozytywnie wypadł mi ten rok- oby przyszły był jeszcze bardziej pozytywny!
Czego i Wam życzę :)
Jeśli do tego dodać, że znalazłam w tym roku czas, by przeczytać całą masę książek- jest jeszcze lepiej. Zdecydowanie nie jestem statystycznym Polakiem i dobrze mi z tym. (podobno zresztą, statystyczny Polak zwyczajnie nie istnieje) jest jeszcze bardziej SUPEEEER :)
A jeśli do tego dodać fakt, że udało mi się przez ten rok pogodzić pracę, dwa wolontariaty i kilka pasji (jak choćby te powyżej) to już zupełna bajka :)
A tak patrząc miesiącami:
Styczeń
był z jednej strony dość ciężkim ale z drugiej dość ciekawym miesiącem. Szkolenie PRowe Akademii Przyszłości w Krakowie dało mi wiele ciekawej wiedzy ale też pozwoliło mi poznać nowe, fajne osoby z całej Polski. Poza tym, korzystając z tego, że odwiedziłam Gród Kraka, udało mi się znów spotkać z Klarką, z czego się baaaardzo cieszę :)
Oprócz tego po raz pierwszy odwiedziłam Niewidzialną Wystawę, co było dla mnie niezapomnianym doświadczeniem. Poza tym fajną rzeczą stycznia był koncert Chemii, Rafała Brzozowskiego i Ani Wyszkoni na Torwarze na który wyciągnęły mnie dziewczyny.
Luty
fajnym miesiącem może nie był, ale za to dzięki dołkowi w jaki wpadłam, zbliżyłam się do kogoś, kogo bardzo polubiłam. Niezależnie od tego, co przyniósł czas później, uważam to doświadczenie za ważne dla mnie. Poza tym to właśnie w lutym spojrzałam pozytywniej na kogoś, do kogo mogłam się później zwrócić o pomoc w trudnych chwilach- co raczej nie byłoby możliwe, gdybym nie zauważyła, że mogę tej osobie zaufać. Poza tym z lutowych wydarzeń nie do przecenienia była wizyta z Akademią Przyszłości w Mennicy.
To w tym miesiącu przestałam czuć się tak fajnie z pisaniem, co paradoksalnie sprawiło, że zaczęłam więcej rozmawiać z ludźmi. A poza tym byłam na szkoleniu Kominka "PR i reklama w blogosferze" - co bardzo pozytywnie wspominam. A, i jeszcze fajne spotkanie integrujące warszawskich wolontariuszy AP- miło :)
Marzec
W marcu snułam swoje plany zostania liderką zespołu Akademii Przyszłości w nowej szkole. Kupiłam też używanego lapka, bo mój staruszek już się rozsypywał. Udany zakup :) Poza tym warsztaty robotyczne i wizyta u Marii Skłodowskiej-Curie (w jej muzeum, z Akademiowymi dziećmi),a nieco później: Półmaraton Warszawski i wolontariuszowanie w niesprzyjającej aurze, a jednak nieodmiennie, jak zawsze super.
Kwiecień
To pierwsze spotkanie Klubu Młodego Odkrywcy Akademii Przyszłości, które umożliwił nam Instytut Lotnictwa. To po tym spotkaniu zafascynowało mnie montowanie filmików z filmów i zdjęć, świetna sprawa!
Poza tym wizyta w Muzeum Fryderyka Szopena z Akademią. A nieco później kurs pierwszej pomocy zorganizowany również przez Akademię Przyszłości. Organizowanie robienia biżuterii. Accreo Ekiden czyli maratoński bieg sztafet i moje wolontariuszowanie na nim.
Poza tym, nieco na ostatnią chwilę, zupełnie sama i bez niczyjej pomocy (OK, jedynie przy pomocy programu), tak ładnie powpisywałam w rubryczki PITa te wszystkie liczby, że Urząd Skarbowy nie widział problemu :)
Maj
Był szalony. Pożarłam masę książek, zrobiłam mnóstwo wiosennych zdjęć. Zrobiłam kilka udanych biżu. I byłam znów w Krakowie, na Zjeździe Regionów Akademii Przyszłości. I jak cudnie było spotkać tych wszystkich zakręconych i pozytywnie nastawionych ludzi! :) Po raz pierwszy też zdarzyło mi się pójść o świcie do parku po to by zrobić kilka niezapomnianych zdjęć (patrz poniżej zdjęcie z dmuchawcem).
Poza tym to właśnie w maju zdecydowałam się skorzystać z pomocy psychologa i z perspektywy czasu uważam to za dobrą decyzję.
Czerwiec
Zaczęłam wesoło od Dnia Dziecka i dawno chyba tak dobrze się nie bawiłam, najpierw z Gosią i Basią a później, wbrew wszystkiemu w pracy gdzie tak pracownicy jak i klienci mieli jakąś kompletnie pozytywną głupawkę. Było przesympatycznie! Poza tym megafajna sesja zdjęciowa z Pauliną i akademiowa wizyta w Wedlu :) To w czerwcu usłyszałam, że być może powinno mnie zainteresować zagadnienie ADHD u dorosłych i paradoksalnie, poczułam dużą ulgę. Prócz tego świętowałam swój koniec zniżek czyli 26 urodziny, w małym, ale zacnym gronie moich znajomych. Choć po tym nieco znienawidziłam Królewicza, ale cóż, nie da się mieć wszystkiego. Dodać należy, że to właśnie w czerwcu poszłam do wróżki i trochę mnie to otrzeźwiło. No i Gala Sukcesów Akademii Przyszłości, takie miłe zakończenie roku z Akademią. Pozostając w temacie Akademii to w czerwcu postanowiłam zmienić zespół i przyjąć awans na koliderkę.
Aaaa i jeszcze bieg sztafet 5x5, zacnie było wolontariuszować na Stadionie Narodowym :)
I w czerwcu napisałam Królewiczowi, że do połowy września wolałabym, żeby do mnie nie pisał, bo chcę od niego odpocząć.
Lipiec
był jednym z pierwszych naprawdę bardzo pozytywnych miesięcy tego roku. Zdecydowanie, zaczął tą lepszą połowę roku :)
Często spotykałam się ze znajomymi, zrobiłam masę zdjęć, dużo dowiedziałam się na temat ADHD. Przeczytałam też kilka naprawdę fajnych książek. Byłam na Akademiowym ognisku w Powsinie i bardzo miło wspominam późniejszy powrót naszą zgrają przez Las Kabacki do metra :)
Pokłóciłam się i pogodziłam z bliską mi koleżanką, co chyba było nam potrzebne. Poza tym, udało mi się w końcu wybrać z Sister i Młodą nad wodę i było cudnie :)
Sierpień
Bardzo pozytywny jeśli chodzi o towarzyskie spotkania, rozmowy i miłe chwile. Jeśli chodzi o imprezy biegowe również: byłam wolontariuszką na dwu imprezach w podwarszawskich lasach miejskich :) Odkryłam w końcu, jak zmienia się manualnie ustawienia w moim aparacie i od tamtego czasu zakończyłam przygodę z robieniem zdjęć "na automacie". I bardzo doceniam samą siebie za szczerość i kilka słów napisanych komuś: że mam problem, że chcę pogadać. To był dla mnie duży krok. W dodatku ten duży krok zapoczątkował coś fajnego.
I fajne jest też dla mnie to, że w końcu odważyłam się bardziej zaangażować w pracy.
Plus dobrze się bawiłam na imprezie u znajomych z pracy, aż momentami "za dobrze", ale ... chyba dzięki temu zyskałam więcej sympatii ;)
Wrzesień
To już inna bajka. Szykując tekst na bloga Doroty, zwiedzałam Warszawę razem z Basią, która podpowiedziała mi kilka ciekawostek. Poza tym zwiedzałam zakątki Warszawy na własną rękę, szkoliłam się na Stadionie przed Maratonem Warszawskim i pozowałam do zdjęć w Kampinosie o świcie, mojemu znajomemu fotografowi. Byłam też na Południowopraskich Prezentacjach - Pikniku Organizacji Pozarządowych, zrobiłam sobie też podróż nieco sentymentalną po Starych Włochach.
Spotkałam się też z Anią z bloga Aniamaluje. A później... później był Maraton Warszawski i po raz pierwszy byłam na nim jedną z liderek depozytów co było dla mnie dużym wyzwaniem, ale co bardzo miło wspominam. A swoją drogą po raz pierwszy tak swobodnie porozmawiałam z kimś do kogo miałam dość duży dystans dotąd- i jak mi się zmieniło spojrzenie (na lepsze)! :)
Październik
Zaczął się od firmowej imprezy w Medyku. Wytańczyłam się za wszystkie czasu i wyśpiewałam też (na karaoke). A na pewno nie zapomnę jak całą grupą znajomych od nas z pracy śpiewaliśmy TO - nie da się zapomnieć, a ilekroć leci nieraz w pracy, każdy kto był na imprezie uśmiech ma gwarantowany. W ogóle impreza była jedną z pierwszych takich okazji by spotkać ludzi z pracy w inny sposób i na pewno spojrzeć na nich inaczej, dla mnie samej z kolei - jedna z pierwszych większych imprez na których się naprawdę dobrze bawiłam. Październik był nieco stresujący w pracy, ale to w sumie okazało się pozytywnym wyzwaniem. Poza tym korzystając z karty prezentowej jaką dostałam w pracy za staż - kupiłam sobie w Empiku fajne książki i zaczytałam się w nich jak szalona :) A jak już kupować książki to takie, na które w bibliotece czekałabym wiele miesięcy: "Atlas chmur" do nich należy:)
Poza tym zbieranie sukcesów z Akademią Przyszłości, mnóstwo udanych zdjęć i... w końcu upieczone ciacha z orzechami.
To w październiku miała miejsce rozmowa, która stała się dla mnie bodźcem do wielu pozytywnych zmian. Choćby takiej że zdecydowałam się w końcu pójść na spotkanie grupy wsparcia dla osób z ADHD.
Listopad
Był pełen wyzwań jeśli chodzi o pracę.
Bardziej niż wcześniej bywałam zabiegana, starając się jakoś łączyć pracę z Akademią, której kolejną edycję rozkręcaliśmy i z czasem na to, by odpocząć i zająć się sobą. Miło też spędzałam czas z ludźmi z pracy, już po pracy, bardziej towarzysko:) Poza tym udało mi się w końcu ruszyć tyłek i zorganizować wyjazd do Łodzi z Basią - z okazji urodzin Magdaleny :) Co zaowocowało bardzo miłym spotkaniem po długim czasie i powrotem dopiero next day :)
Poza tym bardzo miło spędzałam czas na wszelkiej maści wydarzeniach związanych z Akademią Przyszłości: Klubie Młodego Odkrywcy, rekrutacji wolontariuszy czy Inauguracji czy wspólnych zakupach dla pewnej starszej pani, dla której w ramach Szlachetnej Paczki organizowaliśmy pomoc jako warszawska Akademia Przyszłości. Podjęłam też decyzję, by zrezygnować z działania w zespole PRowym mojej Akademii Przyszłości: po prostu trochę dużo by to wszystko pogodzić... stwierdziłam, że wolę się jednak skupić na byciu tutorką i koliderką.
Grudzień
To już konkretne akademiowe zadania do wykonania, spotkania z ludźmi i ogarnianie spraw, o których do tej pory nie miałam pojęcia. Ale nie zmienia to faktu, że jak już się za nie wzięłam, doprowadzałam je do końca i nie tylko ja byłam zadowolona z efektu:) Grudzień to też zakupy z koleżanką, która pomogła mi wybrać ciepłą kurtkę i fajne buty ... i nie tylko ... czasem takie babskie zakupy są potrzebne :) W każdym razie zima przestała być tak straszna.
Miała też miejsce pracowa Wigilia, bardzo pozytywna, którą będę zapewne długo i miło wspominać :) To w grudniu miałam swoje pierwsze zajęcia z moim akademiowym dzieckiem. Któregoś z grudniowych dni wpadłam na ulicy na kolegę z pracy, który ostatnio wrócił z daleka - co było bardzo miłe, bo zawsze człeka lubiłam i brakowało mi go straszliwie. I nieoczekiwanie dla samej siebie pomogłam komuś ważnemu dla mnie.
Całkiem pozytywnie wypadł mi ten rok- oby przyszły był jeszcze bardziej pozytywny!
Czego i Wam życzę :)
Pozytywna głupawka zawsze spoko:)
Zdarza się, że wszystko mnie szaleńczo śmieszy, ot tak, śmieszny dzień. Albo jest jakiś drobiazg, banał, szczegół, który sprawia że z kimś mam tak: dość spojrzeć na siebie a już człowiek wręcz płacze ze śmiechu.
Razu pewnego w pracy dostaliśmy z kolegą takiej głupawki, że łzy leciały z oczu a brzuchy bolały ze śmiechu... nie powiem, ci, którzy nie wiedzieli o co kaman, patrzyli na nas cokolwiek dziwnie. I nie powiem, nie był to tylko raz. Za to takie właśnie dni wspominam najlepiej chyba.
Czasem mam wrażenie, że wspólny śmiech łączy mnie z kimś bardziej niż na przykład wspólne łzy (no chyba że ze śmiechu) czy marudzenie. Bo to już jakiś plus: skoro śmiejemy się z tego samego, to mamy podobne poczucie humoru a to już coś :)
Bo ciężko się porozumieć, jak coś mnie śmieszy do szaleństwa, a mój rozmówca patrzy zdziwiony i nie wie o co mi właściwie biega, nie rozumie, jak można się z czegoś takiego śmiać... Ot na przykład takie zdjęcie, swojego czasu śmieszyło mnie niemożliwie, zupełnie nie wiem czemu:
![]() |
źródło: demotywatory.pl |
Razu pewnego w pracy dostaliśmy z kolegą takiej głupawki, że łzy leciały z oczu a brzuchy bolały ze śmiechu... nie powiem, ci, którzy nie wiedzieli o co kaman, patrzyli na nas cokolwiek dziwnie. I nie powiem, nie był to tylko raz. Za to takie właśnie dni wspominam najlepiej chyba.
Czasem mam wrażenie, że wspólny śmiech łączy mnie z kimś bardziej niż na przykład wspólne łzy (no chyba że ze śmiechu) czy marudzenie. Bo to już jakiś plus: skoro śmiejemy się z tego samego, to mamy podobne poczucie humoru a to już coś :)
Bo ciężko się porozumieć, jak coś mnie śmieszy do szaleństwa, a mój rozmówca patrzy zdziwiony i nie wie o co mi właściwie biega, nie rozumie, jak można się z czegoś takiego śmiać... Ot na przykład takie zdjęcie, swojego czasu śmieszyło mnie niemożliwie, zupełnie nie wiem czemu:
Friendship begins at the moment when one person said to another one: What, you too?! I thought I was the only one.."(Przyjaźń zaczyna się w momencie, gdy jedna osoba mówi do drugiej: Co? Ty też? Myślałam że jestem jedyna... )
Ta krówka tu zupełnie nie od czapy bo nieustannie przypomina mi kogoś, z kim niezależnie od czasu jaki minął od ostatniego spotkania, zawsze mamy o czym rozmawiać.
Fajnie, że w jakimś momencie zaczęłam spotykać ludzi, wśród których nie czuję się jak kosmita. Ludzi, którzy mają podobne problemy, rozterki, zmartwienia i dylematy. I podobne radości. Podobne upodobania. To oczywiste, że oprócz tego, co nas łączy, jest wiele rzeczy, które dzieli, jednak... jakoś człowiek się czuje ... jak u siebie.
I mimo, że czasem rozdziela przestrzeń, czas, inni ludzie stają się ważniejsi... coś pozostaje. Coś, do czego warto wrócić.
Cieszę się, że tak jest :)
Fajnie, że w jakimś momencie zaczęłam spotykać ludzi, wśród których nie czuję się jak kosmita. Ludzi, którzy mają podobne problemy, rozterki, zmartwienia i dylematy. I podobne radości. Podobne upodobania. To oczywiste, że oprócz tego, co nas łączy, jest wiele rzeczy, które dzieli, jednak... jakoś człowiek się czuje ... jak u siebie.
I mimo, że czasem rozdziela przestrzeń, czas, inni ludzie stają się ważniejsi... coś pozostaje. Coś, do czego warto wrócić.
Cieszę się, że tak jest :)
Ciągle gdzieś sobie próbuję poukładać relacje z tymi ludźmi, których nazywam bliskimi.
Gdzieś mnie olśniewa, że czasem ktoś, z kim rozmawiam, zbywa mnie, bo temat, który poruszyłam, porusza i jego, jakieś czułe struny, czasem struny nie do dotknięcia. Czasem lepiej ostrożnie wybierać z kim i o czym chcę pogadać. Ostatnio zbyt często popełniałam ten błąd, że nie przemyślałam...
A poza tym... każdy ma swoje zranienia, a jak może mi pomóc, jak może dać mi jakiekolwiek wsparcie ktoś, kto sam sobie nie radzi.
Czasem niby człowiek wie, że coś w złym kierunku zmierza, a pakuje się w to, bo jakoś nie dowierza swojej intuicji? Zdaje się, że to mój problem.
A ten cytat, choć dotyczy par, wydaje mi się bardziej uniwersalny:
"Mnie się wydaje, że używamy pracy do tłumaczenia rozmaitych rzeczy - braku czasu dla siebie, dla dzieci, ucieczki w alkohol, dystansowania się. Znam pary, które mimo że są bardzo zajęte, dbają o wspólny czas, i takie, które mają relatywnie mniej obciążeń, a jednak jak jest wolny dzień, to jedno idzie w jedną stronę, drugie w przeciwną. Ludzie zawsze mają jakieś obowiązki. Jak są ze sobą blisko, to wystarczy czasem, że porozmawiają 15 minut wieczorem, spojrzą na siebie uważnie, a jak się czują oddaleni, to nawet jak pójdą na kolację, potem do kina albo do teatru, a na koniec do łóżka, to po tym wszystkim będą się czuli jeszcze bardziej samotni. To nie jest kwestia tego, ile czasu sobie poświęcamy, tylko jak to robimy i na jakiej płaszczyźnie się spotykamy.
Jeśli ktoś rzeczywiście ma bardzo intensywny czas pracy, a chce być blisko, to dzwoni, pisze SMS-a, ludzie zostawiają sobie karteczki, dają znać, że myślą o tym drugim, że on jest dla nich ważny, że tęsknią."
I jeszcze to:
"Samotność wynika też z tego, że jednak jesteśmy oddzielnymi bytami, bardzo różnymi od siebie, a mit o dwóch idealnie pasujących połówkach pomarańczy jest tylko piękną legendą. Każdy z nas jest sam ze swoimi najgłębszymi przeżyciami. Kiedy umiera jego ojciec, ona może mu bardzo współczuć, ale to nie jest jej ojciec, jej cierpienie jest oparte na współczuciu, nie na stracie. Kiedy ona jest ciężko chora, on może być przerażony i nieszczęśliwy, ale nie jest to jego choroba, nie jego boli, nie jemu grozi śmierć, jedynie opuszczenie."
Dlatego tak bardzo doceniam tych, co są blisko, tych, z którymi dzielę podobne przeżycia i nie muszę wyjaśniać, dlaczego z czymś mi źle. A jednocześnie równie mocno doceniam tych, którzy mają zupełnie inne doświadczenia od moich a jednocześnie znajdują czas by po prostu ze mną pobyć i wysłuchać.
I jak czasem myślę o tym, że nieraz wystarczy krótka rozmowa przez telefon z kimś, od kogo dzielą kilometry - i jest pozytywnie.... to jakoś zupełnie inaczej :)
Zainspirowałam się tekstami do których linki poniżej. Cytaty pochodzą z tego pierwszego.
Razem a osobno
Czy dotykanie trudnych tematów pomaga?
Gdzieś mnie olśniewa, że czasem ktoś, z kim rozmawiam, zbywa mnie, bo temat, który poruszyłam, porusza i jego, jakieś czułe struny, czasem struny nie do dotknięcia. Czasem lepiej ostrożnie wybierać z kim i o czym chcę pogadać. Ostatnio zbyt często popełniałam ten błąd, że nie przemyślałam...
A poza tym... każdy ma swoje zranienia, a jak może mi pomóc, jak może dać mi jakiekolwiek wsparcie ktoś, kto sam sobie nie radzi.
Czasem niby człowiek wie, że coś w złym kierunku zmierza, a pakuje się w to, bo jakoś nie dowierza swojej intuicji? Zdaje się, że to mój problem.
A ten cytat, choć dotyczy par, wydaje mi się bardziej uniwersalny:
"Mnie się wydaje, że używamy pracy do tłumaczenia rozmaitych rzeczy - braku czasu dla siebie, dla dzieci, ucieczki w alkohol, dystansowania się. Znam pary, które mimo że są bardzo zajęte, dbają o wspólny czas, i takie, które mają relatywnie mniej obciążeń, a jednak jak jest wolny dzień, to jedno idzie w jedną stronę, drugie w przeciwną. Ludzie zawsze mają jakieś obowiązki. Jak są ze sobą blisko, to wystarczy czasem, że porozmawiają 15 minut wieczorem, spojrzą na siebie uważnie, a jak się czują oddaleni, to nawet jak pójdą na kolację, potem do kina albo do teatru, a na koniec do łóżka, to po tym wszystkim będą się czuli jeszcze bardziej samotni. To nie jest kwestia tego, ile czasu sobie poświęcamy, tylko jak to robimy i na jakiej płaszczyźnie się spotykamy.
Jeśli ktoś rzeczywiście ma bardzo intensywny czas pracy, a chce być blisko, to dzwoni, pisze SMS-a, ludzie zostawiają sobie karteczki, dają znać, że myślą o tym drugim, że on jest dla nich ważny, że tęsknią."
I jeszcze to:
"Samotność wynika też z tego, że jednak jesteśmy oddzielnymi bytami, bardzo różnymi od siebie, a mit o dwóch idealnie pasujących połówkach pomarańczy jest tylko piękną legendą. Każdy z nas jest sam ze swoimi najgłębszymi przeżyciami. Kiedy umiera jego ojciec, ona może mu bardzo współczuć, ale to nie jest jej ojciec, jej cierpienie jest oparte na współczuciu, nie na stracie. Kiedy ona jest ciężko chora, on może być przerażony i nieszczęśliwy, ale nie jest to jego choroba, nie jego boli, nie jemu grozi śmierć, jedynie opuszczenie."
Dlatego tak bardzo doceniam tych, co są blisko, tych, z którymi dzielę podobne przeżycia i nie muszę wyjaśniać, dlaczego z czymś mi źle. A jednocześnie równie mocno doceniam tych, którzy mają zupełnie inne doświadczenia od moich a jednocześnie znajdują czas by po prostu ze mną pobyć i wysłuchać.
I jak czasem myślę o tym, że nieraz wystarczy krótka rozmowa przez telefon z kimś, od kogo dzielą kilometry - i jest pozytywnie.... to jakoś zupełnie inaczej :)
Zainspirowałam się tekstami do których linki poniżej. Cytaty pochodzą z tego pierwszego.
Razem a osobno
Czy dotykanie trudnych tematów pomaga?
Część druga mojego tekstu na blogu Doroty już jest:
Subiektywnie o Warszawie czyli Margerytka poleca cz. 2
Subiektywnie o Warszawie czyli Margerytka poleca cz. 2
Gdzieś się zapewne zainspirowałam, ale koniec końców w końcu postanowiłam spróbować.
Najpierw pokroiłam w cienkie plasterki jedną cytrynę i jedną pomarańczę i zostawiłam do suszenia:
Jakiś czas później, po rozkmininieniu ogólnej koncepcji, dokupiłam materiały i powstało to:
Najpierw pokroiłam w cienkie plasterki jedną cytrynę i jedną pomarańczę i zostawiłam do suszenia:
Jakiś czas później, po rozkmininieniu ogólnej koncepcji, dokupiłam materiały i powstało to:
A tak wyglądają w moim oknie:
Nienawidzę najpierw czegoś obiecywać a później nie dotrzymać.
Męczę się wtedy sama ze sobą, nawet jeśli przyczyny były niezależne ode mnie.
Bo jak to tak?
Powiedzieć, obiecać i nie dotrzymać?
Określenie, by "nie robić z gęby cholewy" gdzieś tam się plącze.
Czasem przeginam i na siłę do czegoś dążę, bo wszak obiecałam i poddaję się, kiedy już naprawdę nie da się inaczej.
Cholernie mnie męczą wyrzuty sumienia, kiedy do czegoś się zobowiązałam, coś obiecałam a nie udaje się. Czuję się wtedy, jakbym traciła całą swoją energię. Niemiłe uczucie.
Co mi się w Królewiczu nie podobało, co mnie do szału doprowadzało to jedno, ale naprawdę doceniałam to, że jeśli coś obiecywał to to robił a jeśli wiedział, że może nie mieć takiej możliwości - po prostu nie obiecywał.
Więc nawet jeśli czasem trudno czegoś dotrzymać: jeśli obiecam, robię to.
A później w pracy słyszę: można na Tobie polegać, kiedy powiesz, że przyjdziesz, zrobisz coś, to przychodzisz i robisz. Nie przyszłoby mi do głowy postąpić inaczej. A jednocześnie wiem, że innym owszem.
Męczę się wtedy sama ze sobą, nawet jeśli przyczyny były niezależne ode mnie.
Bo jak to tak?
Powiedzieć, obiecać i nie dotrzymać?
Określenie, by "nie robić z gęby cholewy" gdzieś tam się plącze.
Czasem przeginam i na siłę do czegoś dążę, bo wszak obiecałam i poddaję się, kiedy już naprawdę nie da się inaczej.
Cholernie mnie męczą wyrzuty sumienia, kiedy do czegoś się zobowiązałam, coś obiecałam a nie udaje się. Czuję się wtedy, jakbym traciła całą swoją energię. Niemiłe uczucie.
Co mi się w Królewiczu nie podobało, co mnie do szału doprowadzało to jedno, ale naprawdę doceniałam to, że jeśli coś obiecywał to to robił a jeśli wiedział, że może nie mieć takiej możliwości - po prostu nie obiecywał.
Więc nawet jeśli czasem trudno czegoś dotrzymać: jeśli obiecam, robię to.
A później w pracy słyszę: można na Tobie polegać, kiedy powiesz, że przyjdziesz, zrobisz coś, to przychodzisz i robisz. Nie przyszłoby mi do głowy postąpić inaczej. A jednocześnie wiem, że innym owszem.
W zabieganiu listopada udało mi się pożreć następujące pozycje:
1. Paweł Droździak, Renata Mazurowska: Blisko, nie za blisko. Terapeutyczne rozmowy o związkach
Ciekawie napisana, w dodatku w formie rozmowy, co samo w sobie jest plusem. Poza tym zawsze to coś nowego, niebanalne, niestandardowe podejście i garść informacji, które mają szansę coś w głowie uporządkować.
2. Charlotte Roche: Miejsca wilgotne
Książka hmmm. specyficzna. Dosadna, czasem wulgarna, można powiedzieć, że dość... naturalistyczna. Na pewno nie dla wrażliwców. Choć mi osobiście miło się czytało. Choć i tak najbardziej w głowie została scena ze wspomnień głównej bohaterki: powrót ze szkoły i znalezienie w domu na podłodze nieprzytomnej mamy i młodszego brata...
3. Doris Lessing: Lato przed zmierzchem
Wiele słyszałam o autorce i skusiłam się. Jednak nie wciągnęłam się i dałam spokój.
Chyba nie moja bajka.
4. Wisława Szymborska: Wiersze wybrane
Jak zwykle, czytało się miło.
Refleksyjnie.
Mrrrr :)
1. Paweł Droździak, Renata Mazurowska: Blisko, nie za blisko. Terapeutyczne rozmowy o związkach
Ciekawie napisana, w dodatku w formie rozmowy, co samo w sobie jest plusem. Poza tym zawsze to coś nowego, niebanalne, niestandardowe podejście i garść informacji, które mają szansę coś w głowie uporządkować.
2. Charlotte Roche: Miejsca wilgotne
Książka hmmm. specyficzna. Dosadna, czasem wulgarna, można powiedzieć, że dość... naturalistyczna. Na pewno nie dla wrażliwców. Choć mi osobiście miło się czytało. Choć i tak najbardziej w głowie została scena ze wspomnień głównej bohaterki: powrót ze szkoły i znalezienie w domu na podłodze nieprzytomnej mamy i młodszego brata...
3. Doris Lessing: Lato przed zmierzchem
Wiele słyszałam o autorce i skusiłam się. Jednak nie wciągnęłam się i dałam spokój.
Chyba nie moja bajka.
4. Wisława Szymborska: Wiersze wybrane
Jak zwykle, czytało się miło.
Refleksyjnie.
Mrrrr :)
W odpowiedzi na moje marudzenie na bliskich, na których się zawiodłam, powiedział:
-Ale naprawdę da się żyć, nie mając żalu do przyjaciół, że nie mają czasu, że nie wspierają, nie pomagają, nie ma ich kiedy są potrzebni...
-Ale... - próbowałam przerwać.
-Uwierz mi, że się da.- kontynuował. - Może nie jest przyjemnie, ale da się.
Dopiero czas jakiś później wyraziłam swoją myśl na ten temat w smsie do niego, pisząc coś mniej więcej takiego: nie negowałam, że się da, wierzę w to, bo sama taka byłam: Zosia-Samosia która nikogo nie potrzebuje, radzi sobie sama i tylko na siebie liczy. Tyle, że nie po to ze sobą walczyłam, pracowałam nad sobą, by wrócić do takiego samego stanu: jest mi dobrze tu gdzie jestem i taka, jaka jestem, rozwijam się i mi z tym dobrze, nawet jeśli spotkam na swojej drodze kogoś, kto mnie zrani. Może będzie mi źle, może minie dużo czasu, ale będę w stanie znów zaufać. Taka już jestem.
Odpisał, że podziwia mnie za tą umiejętność ufania pomimo zranienia.
A ja właśnie taka jestem: niby rozumiem, że samemu dobrze jest być dla siebie przyjacielem,a jednocześnie bez innych ludzi nie umiałabym żyć. I choć mnie ktoś zrani, dalej tak będzie, wcześniej czy później zatęsknię za bliskością, za ludźmi.
Umiesz przytulić sam siebie? No właśnie. A ja kocham przytulanie.
Choć, to oczywiście o wiele więcej :)
Dziś będzie hejtowo, na temat pewnego zachowania, które mnie do szału doprowadza.
Naprawdę nie rozumiem, czemu tak wielu ludzi zabiega o to, by ktoś przyznał im rację, powiedział: tak właśnie jest, zgadzam się z Tobą, Twój pogląd jest jedyny słuszny, tak, właśnie tak. Moje na wierzchu! - zdaje się, że zaraz od nich usłyszysz.
Sytuacja pierwsza. W jakimś momencie po delikatnej sugestii pani psycholog stwierdziłam, że być może faktycznie dotyczy mnie pewne zaburzenie neurologiczne. Zaczęłam czytać artykuły na ten temat, książki, koniec końców trochę zmieniłam podejście do różnych spraw, trochę tryb życia, trochę dietę - by zauważyć naprawdę duże zmiany. I radzić sobie o wiele lepiej, choć stale nad tym pracuję. Co nie zmienia faktu, że od paru osób usłyszałam, że: to zaburzenie nie istnieje, jest wymyślone dla nabijania kasy przemysłowi farmaceutycznemu, jest zwyczajnie zgapione z tego złego Zachodu, a jeśli istnieje (jakimś przypadkiem), to nie, nie jest moim problemem, wystarczyłoby żebym chciała coś zmienić na lepsze w swoim życiu i byłoby OK bez żadnych udziwnień, ot, szast prast, wziąć się w garść i wszystko będzie pięknie. No bo przecież skoro czegoś nie ogarniam, to zwyczajnie mi się nie chce, zapewne sprawia mi frajdę zabijanie sobie miliona siniaków, wieczne spóźnianie się i nieogarnianie czasoprzestrzeni. Takie hobby, wiecie.
Sytuacja druga. Trwa sobie zmiana w mojej pracy, wszyscy dostają świra, bo od paru dni spodziewamy się takiej konkretnej kontroli różniącej się od Sanepidu tym, że (podobno) z Sanepidem można się dogadać. Jako że odwiedziła owa kontrola kilka lokali w ostatnich dniach, prawdopodobne jest że pojawi się i u nas. Tym bardziej że gdzieś pojawiło się info, że pani wykonująca ową kontrolę jest już w mieście i entliczek-pętliczek nie wiadomo gdzie trafi. Więc generalnie atmosfera robi się nieco nerwowa i wszyscy starają się jak najlepiej wykonać to, co do nich należy. Tak się składa, że akurat nasz konserwator coś tam sobie ogarnia i pytam go ile mu to zajmie, bo muszę później posprzątać,a ta kontrola w drodze, i w ogóle... Wywiązuje się jakaś wymiana zdań, ja wspominam, że czasem po tej kontroli można wylecieć, że ogólnie czepiają się strasznie. Na co nasz konserwator: oj tam przejmujesz się taką pracą, znalazłabyś równie dobrze płatną, są gorsze rzeczy, którymi się ludzie przejmują, oj tam po co się przejmować. Mi ręce opadają, bo jakkolwiek nie jest to praca moich marzeń, to dzięki niej zarabiam, gorzej lub lepiej ale zarabiam. I pod pewnymi względami jest mi bardzo, bardzo na rękę właśnie taka a nie inna praca. Pomijając już fakt, że gdybym ją chciała zmienić, to nie rzuciłabym tej, by dopiero szukać innej a rzuciłabym, gdybym miała nową. No ale on wie lepiej i mi wbija do głowy, że nie ma czym się przejmować, że w ogóle bez sensu.
Sytuacja trzecia. Bliska mi koleżanka po wielokroć mówi mi, że jestem jej bliska, jak mnie lubi i że znajomość ze mną jest dla niej ważna. Jest bardzo zabieganą osobą: praca, wolontariat, pasje, znajomi i przyjaciele. OK, rozumiem, że nie ma czasu, pisze pracę dyplomową. W jakimś momencie pracowałam dość dużo i właściwie żyłam obietnicą wolnego dnia (no dobra, kilku, ale spośród nich jeden był najważniejszy) w którym miałam zamiar pojechać do mojej przyjaciółki z drugą przyjaciółką i tak spędzić urodziny tej pierwszej. Jednego dnia byłam więc happy bo ten dzień był coraz bliżej, drugiego wpadłam w koszmarnego doła, bo moje plany zburzyła praca. Jakkolwiek udało sie później to ogarnąć i wyjechałam, jednak łatwo nie było. I po tej sytuacji moja bliska koleżanka mimo, że od tygodni o tym, co u mnie dowiaduje się z smsów i maili, uznała, że potrzebuję pomocy psychologa bo mam zmienne nastroje. Powtórzyła to po tym, kiedy napisałam, że jestem na nią zła i że mi przykro, że nie ma dla mnie czasu "bo się skupia na pracy dyplomowej tylko", nie ma więc czasu nawet na to, by spotkać się na pół godziny, przytulić i pogadać- ale ma czas na pójście na całonocną imprezę z inną koleżanką, na spotkanie ze znajomą, która przejazdem była w mieście w którym obie mieszkamy, na wszystko chyba- tylko nie na spotkanie ze mną. I irytuje się, jak koniec końców stwierdzam, że chyba jestem do stolerowania tylko na odległość.
Czuję się zmęczona w takich chwilach i mam ochotę zaśpiewać paru osobom klasyka czyli TO.
Zdarzyło się to podobno za czasów "starej matury". Matura pisemna, temat: Wyjaśnij czym jest ryzyko. Bystry maturzysta zostawił wszystkie kartki puste a na ostatniej napisał: i to właśnie jest ryzyko. Plotka głosi, że zdał na 5.
Lubię ryzykować. W granicach rozsądku.
Bo czy nie jest ryzykiem zaufać komuś, kogo się mało zna, bo tak mówi intuicja - i sprawdzić osobiście czy to była dobra decyzja czy nie? Zwłaszcza jeśli zdania na temat tej osoby wygłaszane przez innych nie zawsze są pozytywne, a temat wymaga odsłonięcia się dość mocnego.
Czy nie jest ryzykiem pojechać na drugi koniec Polski, spotkać się z kimś, z kim się jedynie dużo rozmawiało i spędzić w domku w górach 1,5 tygodnia? (zaznaczam, że chodzi o kobietę, która mogłaby być moją mamą, nie faceta)
Czy ryzykiem jest próbować ciągle nowych rzeczy, szukać, sprawdzać co mi odpowiada, czy PR czy praca z ludźmi, czy zdjęć robienie, czy coś innego? (nawet jeśli to "tylko" wolontariat)
Kocham ten smak, tak smakuje moje życie, mimo że innego dnia jak śpiewa Myslovitz:
"Choć często niepewnie
A czasem tak trudno
Wciąż warto próbować
Nigdy nie jest za późno
Wykrzyczeć do życia, że ciągle widać mnie!"
![]() |
źródło: http://ynwestor.blogspot.com/2010/01/gieda-to-ryzyko.html |
Lubię ryzykować. W granicach rozsądku.
Bo czy nie jest ryzykiem zaufać komuś, kogo się mało zna, bo tak mówi intuicja - i sprawdzić osobiście czy to była dobra decyzja czy nie? Zwłaszcza jeśli zdania na temat tej osoby wygłaszane przez innych nie zawsze są pozytywne, a temat wymaga odsłonięcia się dość mocnego.
Czy nie jest ryzykiem pojechać na drugi koniec Polski, spotkać się z kimś, z kim się jedynie dużo rozmawiało i spędzić w domku w górach 1,5 tygodnia? (zaznaczam, że chodzi o kobietę, która mogłaby być moją mamą, nie faceta)
Czy ryzykiem jest próbować ciągle nowych rzeczy, szukać, sprawdzać co mi odpowiada, czy PR czy praca z ludźmi, czy zdjęć robienie, czy coś innego? (nawet jeśli to "tylko" wolontariat)
Kocham ten smak, tak smakuje moje życie, mimo że innego dnia jak śpiewa Myslovitz:
"Choć często niepewnie
A czasem tak trudno
Wciąż warto próbować
Nigdy nie jest za późno
Wykrzyczeć do życia, że ciągle widać mnie!"