CO DOBREGO DAŁ MI ROK 2016? (MIKS ZDJĘĆ)

20:55:00

Nowy rok już na całego się rozpanoszył, a ja... cóż, wspominam jeszcze 2016. jakoś się nie mogłam oprzeć i dzielę się z Wami moimi wspominkami zdjęciowymi :) A więc zapraszam do mojej opowieści w formie zdjęć o minionym roku. Wiele można o tym roku powiedzieć, ale na pewno nie to, że był nudny i bezbarwny - to więcej niż pewne.

STYCZEŃ
Zima na całego :) A więc Sylwestrowa noc spędzana w pracy, szaleństwa na śniegu i spotkanie w ToZo Cafe jakże miłe.
I pierwsze chyba w życiu orzełki (czy też aniołki) kręcone na śniegu.


Miłość do kolorowania na maksa :) Zimowe spacery po Ursynowie (Kopa Cwila) i zaśnieżone okolice mieszkania, a później Łazienki. Na krótko w rodzinnym domu... I pierwszy raz na warsztatach z forro :)

Spacery w rodzinnych stronach i odwiedziny u bliskich mi ludzi. A później chwile sam na sam, z pyszną kawą i ciachami. Widoki z okna: raz na maksa mroczne, raz tak samo pogodne, jednak nieustannie zachwycające.  Rozbieranie choinki. Dłuuuugi spacer nad Wisłą i później dość dziwne spotkanie, miałam gościa, którego niekoniecznie znów chciałabym zaprosić do siebie - nie będę tolerować przekraczania moich granic...


LUTY
Koncert chóru, w którym śpiewa moja przyjaciółka. Wcinanie pyszności na poprawę humoru. Wizyta w "kociej" kawiarni (MiauCafe) - i jakże (dosłownie) mruczaśne towarzystwo w niej. Wieczorne spacery nad Balaton i zabawy kolczykowo-pazurkowe (czyli co by tu zestawić ze sobą)


Nowy portfel i inne zakupy, w tym mega fajne flamastry. Szukanie wiosny w Parku Skaryszewskim, cieszenie się z każdej drobinki zieleni. Zaczytywanie się w towarzystwie pysznej czekolady. I Kolejne szaleństwa kolczykowo-pazurkowe. Kolorowania szał. Łabędzia rodzinka nad Balatonem.


Z taką cudną, ważkową zakładką aż miło czytać książki. No i nie da się ukryć, że kolor pazurków też mi pasował. Istne szaleństwo te zabawy telefonem i cykanie fotek gazowanej wody ;) Wieczorne powroty i zachwyty Pałacem Kultury bo czemu nie :) Ten śliczny listek to zawieszka z której powstał później jeden z kolczyków. I zdjęcie pt. "to popracujmy teraz" ;)


Klimatyczne zachwyty nad ważkami-kolczykami. Spacery na Starym Mieście i nad Balatonem znów. Zmiana dla telefonu czyli (jakże by inaczej!) zielona obudowa. I inne eksperymenty ze zdjęciami.


Jedno z moich ulubionych zdjęć z tego roku: znikający Pałac Kultury. I kolejne mandale do których wróciłam po małej przerwie. Zachwyty niebem - teraz już nie wiem nawet czy o wschodzie, czy o zachodzie słońca... I kolorowanie, po stokroć kolorowanie!


MARZEC
Zielono mi, czyli nowe pazurki. Z wizytą w "Eat me, drink me", czyli tak bardzo alicyjnie na warszawskim Ursynowie. I dla odmiany o wiele cieplejszy kolor pazurków.
Moje zachwyty dźwigami (jakże by inaczej) i pomysł na nowe kolczyki.


Z Pa. kolorowanie pazurków na wesoło i ciacho marchewkowe, będące zarazem wspomnieniem pewnego wieczornego spotkania, trochę randki w sumie... I chwile tylko dla mnie - taki mały relaks.
Zachód słońca taki piękny. I zabawa kolorami - szeroko rozumiana. Niebo o poranku, które zachwyciło.


Muffinki, którymi poczęstowała znajoma na Dniu Św. Patryka - kurczę, nie spodziewałam się, że ten jeden wieczór zacznie serię wydarzeń, które tak wiele zmienią w moim życiu. A wszystko przez to, że po raz pierwszy słuchałam wtedy zespołu Ceili. Późniejsze szukanie wiosny - i nie da się ukryć, że całkiem udane. Przy okazji wpadłam w sklepie wtedy na nie-znajomego: znaliśmy się wcześniej zupełnie wirtualnie i wpadliśmy na siebie w sklepie - niezła niespodzianka ;) Nowe świeczniki i "robienie klimatu"... i ach te krokusy wiosenne!


Radosne kolory na poprawę humoru. I te zachwyty kroplami wody na szybie, tuż po ulewnym deszczu, kiedy w końcu się rozpogodziło. Piękno wiosny, które udało mi się odnaleźć. I niebo, piękne niebo, zapewne o zachodzie słońca. Szalone pazurki. I spacer z przyjaciółką po lesie... w Międzylesiu i takie piękne widoki tam, jak by nie patrzeć też wiosenne.


Znów kolorowanki, choć tym razem nieco inne, zupełnie nie mandale. Wiosna, coraz bardziej wiosna! Samotny spacer w okolicach Wielkanocy i zapewne miła gościna. Łabędzia para nad Balatonem. I kolejne kolorowanki.


KWIECIEŃ
Wiosenne remonty w Chatce Numinosum. Jak miło :) Fiołki na Kopie Cwila. I w końcu upragniony w końcu hologram. Jedno z nielicznych zdjęć wspólnych z Pa. i nasze fryzurowe szaleństwa. Tego wieczoru poszłam na koncert szantowy do Korsarza i tak poznałam mega pozytywną osobę :)


Mini-fotorelacja z koncertu poniżej ;) I pierwsze upieczone przeze mnie muffinki - szpinakowe z białą czekoladą i granatem, pychota!  Uparte szukanie wiosny... i spacery z Panem Uśmiechem - i te spojrzenia rzucane mu znad telefonu, kiedy rozmawialiśmy o moich sercowych perypetiach. Zdjęcie gałązek na tle ciemniejącego nieba tak bardzo mi przypomina mnóstwo myśli, które mi później plątały się po głowie po tej rozmowie.


Zabawy z bransoletkami - kiedy jechałam na środowe tańce. W drodze zobaczyłam koszulkę, która mnie tak urzekła. I gdzieś w domyśle również poznawanie pewnego Ktosia. A później - picie pysznej herbaty z Ma. - coś czego nie piłam od wieków: zielona herbata z prażonym ryżem. Tego samego wieczoru dość długo rozmawiałam z R. i wyjaśniliśmy sobie wszystko tak dokładnie, że później płakałam jak bóbr.


Nie ma to jak kocyk, książka i coś słodkiego - takie miłe chwile w parku sobie zafundowałam. W ten sam weekend spacerowałam po Muzeum Miniatur z pewnym Ktosiem - i było to mega miłe popołudnie, przyznam że poczułam się wtedy jak Kopciuszek po przemianie. Później zachwyty wiosną i mleczami, którym od dawna chciałam zrobić takie zdjęcie. A później również pewien wypad do kina z pewnym Ktosiem - i to zdecydowanie nie jest coś, co chciałabym powtórzyć.


Kwietniowy koncert Etnostation na Pięknej... te klimatyczne zdjęcia to stamtąd. Miła niespodzianka w postaci zaskakującego prezentu-kolażu. Wiosna na całego czyli spacery po Parku Moczydło. I suszone roślinki...


...kontynuacja zabaw z suszonymi roślinkami. Zdjęcie zachodu słońca to wspomnienie pewnego mega długiego spaceru po Bemowie, zakończonego gdzieś już na totalnych obrzeżach miasta. Cukierki, które kocham i na które już w pewnym momencie wręcz nie mogłam patrzeć. I spacery po-pracowe... Ten kot był po prostu piękny. I Ma. chowająca się za kwiatami kwitnącej wiśni, tuż po naszym oglądaniu fajnego anime w pewnej szkole języka japońskiego.


MAJ
Moje zachwyty wiosną w miłym towarzystwie - czyli Łazienki z Asią i Lienką. Cudnie było, takie idealne naładowanie akumulatorów. Ławka, która mnie urzekła. I coś, co do tej pory wspominam w rozrzewnieniem, czyli jak szłam przez park i rozmawiałam przez telefon z Panem Uśmiechem, a później "niosłam obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty..." ;)  A później rozmowy z Pa. i ach te kwiaty ;)


Samotne spacery i łapanie oddechu. I te chmury a później uciekanie przed deszczem i burzą. Spacery po Forcie Bema i znaleziona po raz pierwszy od dłuższego czasu czterolistna koniczynka. A tuż po tym decyzja, by jednak wpaść na potańcówkę do Przestrzeni zupełnie nietypowo bo w weekend.


Znów spacery nad Balaton i zachwyty piękną pogodą. Zdjęcie zrobione w biegu kościołowi... I znów kolorowanie mandali, taki mały wieczorny relaks. I te cudne kwitnące kasztanowce. A później cudny spacer z Lienką po Parku Skaryszwskim.


Eksperymenty z biżu czyli czerwona bransoletka, która z założenia miała pasować do piórkowych, czerwonych kolczyków. Kwitnące piękności na parapecie i klimatyczne chwile z przyjaciółką. Kolorowanie. I ten nietypowy "drogowskaz" ;)


I mój symboliczny naszyjnik z jaskółką... kurczę, jakoś zaniedbałam go ostatnio. Dmuchawiec wypatrzony w drodze z pracy. Samotne chwile nad Wisłą, kiedy potrzebowałam pobyć sama - i te późniejsze: też nad Wisłą, ale już nie samotne, a z kimś dłoń w dłoń, i ten elektryzujący dotyk... Niebanalna czekolada, która miała być dla kogoś a w końcu zaspokoiła potrzebę słodyczy w pracy...
I moja miłość: dźwigi.


"Spacer" do Powsina - jak bardzo potrzebowałam wtedy pobyć sama... w sumie był to cały dzień spędzony sam na sam z własnymi myślami. Zachwyty kroplami deszczu i radosną parasolką, którą mogę się przed nimi osłaniać. Spacer, co miał być maleńki a okazał się dość dłuuugi ale jaki miły i słoneczny. I Balaton latem.


To był ten czas kiedy z pewnym Ktosiem próbowaliśmy stworzyć coś trwalszego... Majowe spacery i rozmowy, cudnie wtedy było. Widoki z  okna w pracy pewnego letniego dnia...I kubeczki, które mnie urzekły i stały się jednymi z ulubionych. A później pyszne lody na których byłam z Królikiem, no po prostu pyszności jak to zwykle w Limoni. I tęcza, którą wypatrzyłam, kiedy wracałam do mieszkania tego dnia, kiedy zamieszkała ze mną Ka.


CZERWIEC
Szalone piwo o smaku Earl Greya i nowe początki - plany porzucenia tego miejsca w sieci na rzecz nowego. Pracowe osładzanie sobie dnia. I wschód słońca oglądany o poranku w pracy po spędzonej tam nocy... Maki, które mnie zachwyciły.  Spacer brzegiem Wisły.


Mój nowy nabytek: olej kokosowy, który okazał się moją wielką miłością i specyfikiem, który pomógł mi przy mojej alergii. Dłuuuuuga wycieczka rowerowa na totalne odludzie, gdzieś brzegiem Wisły... cudne maki, którym miałam okazję zrobić zdjęcia. Pracowe gry w kalahę i zapewne pożyczony od koleżanki z pracy lakier w ślicznym kolorze. A innym razem rozmowy nad Balatonem z Lienką.

Skoro czerwiec to urodzinowe, buraczane muffinki i urodzinowe pożeranie lodów (nitro-lodów) z Pa. i Lienką. Spacery po mieście tu i tam, herbata z A. i samotne chwile na kocyku w parku... tak bardzo mrrr.


Znów zachwyty pelargoniami na parapecie. Pałac Kultury, który jakoś przykuł moją uwagę, kiedy się plątałam tu i tam. Wyjazd na Podlasie, a więc okolice Budziszyna i Grabarki.. kocham te strony!


Rozkwitająca czerwona pelargonia to dla mnie zawsze jakiś magiczny widok. Piknikowanie z Ma. czyli bez najmniejszej przesady piknik przemyślany od początku do końca.  i to lato w pełni... Spacery nad Balaton.... i kredki, które dostałam w prezencie. Kolorowe parasole z miejsca gdzie byłam z przyjaciółką na plotach.


Samotny spacer nad Wisłą czyli zachody słońca i zerkanie z mostu. W Limoni z Królikiem czyli znów nietypowy smak lodów a więc tym razem lody bzowe. I kalaha. Opowieści czyli bajanie w pewnej kawiarni, miło było posłuchać opowieści R. I zdjęcie z chwil spędzonych w moich rodzinnych stronach.


LIPIEC
Chwile w pracy milsze dzięki urokliwemu kubeczkowi i odpowiednio letniemu strojowi, a zarazem piękne niebo za oknem. Mroczny Pałac Kultury uchwycony kiedy wybierałam się ze znajomymi na "Alicję w Krainie Czarów 2" -cóż to był za emocjonujący wieczór... I mały spacer do Wola Parku, czego efektem było zdjęcie obok Nowy album na zdjęcia - dokładnie taki, jakiego szukałam i wklejanie do niego zdjęć - niezła frajda!


Alicyjny breloczek (śliczny, acz niepraktyczny niestety, jak się okazało później), roślinność na moim parapecie i zdjęcie z serii earrings&nails czyli czemu kocham czerwony kolor. Wschód słońca w pracy, spacery po Kopie Cwila z Gosią i nie ma to jak leżeć na kocyku w słoneczku :)


Nadwiślańskie spacery, nieuchronnie przywodzące na myśl pisanie z kimś, kto był daleko, a zarazem późniejsze oglądanie "Zwierzogrodu" z kimś zgoła innym. I mały, szalony wypad do Trójmiasta, wschód słońca nad Bałtykiem, bo czemu nie :)


Piękne niebo uchwyciłam, kiedy jechałam na spotkanie z Panem Uśmiechem, tuż po moim szalonym dniu w Trójmieście... I spacery nad Wisłą z Ma. - wtedy pierwszy raz byłam na multimedialnym pokazie fontann i ku mojemu zaskoczeniu bardzo mi się podobało. Późniejsze spacery po najbliższej okolicy i spotkany pachnący groszek, To lubię ze znajomą i dłuuuugi spacer w czasie którego zachwycałam się kwiatami.


Kolorowanie mandali, przypadkiem znaleziona śliczna muszelka a jeszcze później radosne tworzenie mapy marzeń. A później Szekspir w parku - zarazem miły, piękny wieczór w fajnym towarzystwie, jak i nieco nieporozumień, które zapoczątkował.
Ostatnie zdjęcie na kolażu - ze spaceru o Polach Mokotowskich, kiedy próbowałam uporządkować myśli w głowie.


Zielono mi - czyli po pracy wylądowałam z kocykiem i lodami w Parku Górczewska, pełen relaks. Parasole, które wypatrzyłam na Nowym Świecie. Loesje znalezione na ulicy z Pa., tak bardzo pasujące do sytuacji. I znów długi, długi spacer, jeszce bardziej samotny i taki, który niestety nie rozproszył mojego smutku. Za to zdjęcia całkiem mi się udały :D A później również samotna wyprawa rowerowa kiedy dotarłam naprawdę daleko, jadąc brzegiem Wisły... a po wyprawie wylądowałam na lodach z Ma. i Królikiem, tak, to był świetny pomysł :D


SIERPIEŃ

Tak więc zachód słońca na Grochowie, pelargonie kwitnące na całego, próby poprawienia sobie humoru w pracy w czasie ciężkiego pierwszego tygodnia sierpnia i babski wieczór spędzony na oglądaniu filmu z Tomaszem Kotem. Niebo uchwycone pomiędzy budynkami nad Przestrzenią Prywatną... I moje szaleństwo w postaci czarnych pazurków z zielonym brokatem.


Zachodów słońca ciąg dalszy, tu: Park Skaryszewski i Jezioro Kamionkowskie. Spacery nad Wisłą w okolicach Portu Czerniakowskiego i robienie zdjęć pogodnego nieba nad Wisłą. Zdjęcia lampionów, kiedy wracałam zakręcona z jednej z pierwszych sesji muzyki irlandzkiej. I lody bardzo nietypowe: na dole chrzanowe, na górze bzowe - mniam!


I znów do znudzenia zachwyty tego, co mi z zapałem rozkwita na parapecie. Kawa z bitą śmietaną i miodową polewą, parasolka, która suszyła się w pracy po ulewie (tak, kupienie właśnie takiej parasolki było idealnym pomysłem) i późniejszy wschód słońca.
Kolorowanie jeszcze raz, czyli kolejna mandala.


Babski wieczór z Pa. czyli malowanie pazurków, pyszna kawa, granie we wciągającą grę i ogólnie niesamowity czas.


Rowerowa wyprawa w czasie której zrobiłam ponad 36 km - przez Bemowo, Młociny i jeszcze dalej, brzegiem Wisły od Mostu Marii Skłodowskiej-Curie aż do Mostu Łazienkowskiego :)


I moje małe "zboczenie" czyli zdjęcia dźwigu tym razem na tle pięknego wieczornego nieba kiedy szłam na celtyki, znów te zachwyty nad moim parapetem i powodzią kwiatów na nim, lody tym razem o smaku śliwki z fiołkiem. I zdjęcie loesje zrobione kiedy wracałam z sesji muzyku irlandzkiej na świeżym powietrzu - wspomnienie chwil, które ta sesja zapoczątkowała i mnóstwa emocji - na pewno zostanie we mnie na dłużej...


Rozmowy poważne i zgoła niepoważne na kocyku gdzieś w okolicach Książęcej, miłe chwile nie do zamienienia na cokolwiek innego, i jak ja to nazwałam: desperackie szukanie lata w tej już zgoła jesiennej aurze.


Znów kolorowanie mandali, tym razem w wersji everything is blue, nowa kolorystyka telefonu (tak, musiałam!), słodkości na lepszy dzień i znów oglądanie wschodu słońca w pracy a później jeszcze zachodu słońca na Grochowie. I rozkwitająca kolejne pelargonia na moim oknie.


Spacer po Łazienkach po deszczu, jak pięknie (choć zmokłam później bardzo, warto było!)


Znów zachwyty pelargoniami, kolorowanie mandali w wolniejszych chwilach i upieczone po raz pierwszy od dawna marchewkowe muffinki.


Dużo czerwieni: tak na pazurkach jak i na parapecie, a później ostatni tak spokojny weekend: oszczędzanie nogi, więc spokojne spacery po parku i jedzenie pysznych lodów - tu akurat gruszka z karmelem plus lody borówkowe, a później znów loesje i polowanie na piękne, choć już nieco jesienne kadry.


I piękna niedziela, kiedy się z Ma. pałętałyśmy po Śródmieściu co skończyło się nie tylko pysznym jedzonkiem TUTAJ ale i zarazem niecodzienną sesją zdjęciową. I całkiem dobrymi lodami (zwłaszcza pistacjowymi!) w Tłustym Kotku (tak, nazwa cudna, a to ten kotek co tam sobie na zdjęciu na dole wygląda niecnie).


A jeszcze tego samego wieczoru Praga Północ, a dokładniej Ząbkowska, koncert i ogólnie bardzo udany wieczór... znów zachwyty moją parapetową roślinnością, a poza tym już poniedziałkowe spotkanie z muzyką...


Długi, długi spacer, na którym potknęłam się tak skutecznie, że rozpłakałam się z bólu, bo nie ma to jak uderzyć się w miejce, które i tak bolało. Jednak spacer był cudny, zrobione zdjęcia piękne, jednak strasznie lubię Park Fosa czy też inaczej, stoki Cytadeli.
A później jeszcze te zachody słońca nad Wisłą...


WRZESIEŃ
Skoro wrzesień to wrzosy w pewnej uroczej kawiarni na Nowym Mieście z Ma. Kolorowanie w wolniejszej chwili i mega zabiegane dni, kiedy chodziłam na rozmowy w sprawie pracy, zaraz po nocce w aktualnej pracy. Fioletowe kwiaty w Parku Skaryszewskim, kiedy korzystaliśmy ze słońca z Ktosiem.
I szalony kolor pazurków, z którym poszłam na rozmowę w sprawie pracy.


Słoneczne chwile w Śródmieściu i pyszna kawa w Kawiarni w Pasażu na Bemowie. Podróż na MechanicBal 2 i już sama impreza w Mechaniku. Niedzielne chwile z Ma. w Kotach za płoty i niespodziewane spotkanie tam. Zabawy światłem zachodzącego słońca przemykającym się po mojej firance.


Mroczne, industrialne klimaty, kiedy czekałam na Królika i zbłądziłam. Bańki mydlane i skrzynka pocztowa- z biegu rotmistrza Pileckiego, na którym byłam z Królikiem i Pa. Koncert w Korsarzu gdzie miałam okazję porobić zdjęć lustrzanką znajomego - było mrrr, kocham tą muzykę.
Czterolistna koniczynka znaleziona pewnego dnia po pracy bardzo poprawiła mi z miejsca humor.
I "słit focia" jednej z moich ulubionych spódniczek.


Wschód słońca pewnego razu, gdy wyruszałam o świcie do pracy. Jesienny listek pod moimi nogami, ach - moje dziwne hobby robienia zdjęć trampkom. I ze spaceru po Łazienkach jedno z moich ulubionych zdjęć.Dla odmiany zachód słońca, kiedy jechałam się spotkać ze znajomymi... którzy to muzykowali na Starym Mieście, a ja tam robiłam zdjęcia, choć akurat podzielę się zdjęciem mostu i zarazem stadionu ;) I zdjęcie z sesji muzyki irlandzkiej :)


Motywacyjne pomysły (tak, kolorowanki!) i przypadkiem znaleziony rysunek-prezent sprzed niespełna roku, przypominający pewną bardzo podnoszącą na duchu rozmowę z Panem Uśmiechem (aż się z nim podzieliłam tym odkryciem, nie sądziłam, że to jeszcze mam, a tu taka niespodzianka).
Balaton późnym wieczorem i łapanie oddechu, obok moje nietypowe śniadanie :D I zdjęcia z tarasu widokowego przy kościele św. Anny - pięknie tam, choć te schody...


Kwitnące kasztany we wrześniu-czemu nie? Jeśli mam świadomość, jak bardzo jest to przejaw choroby- to jest to piękno dość niepokojące. Koncert w PracoVni - kurczę, lira korbowa to naprawdę niesamowity instrument... Ta "czekoladka" to tylko notatnik, aż chce się ugryźć, prawda?
Szukanie jesieni nad Balatonem, zbieranie kasztanów i zagapianie się na liście... ach, jesień.


Urwałam się na jeden dzień od warszawskiej rzeczywistości. Nie ma to jak Trójmiasto i nie ma to jak kamieniste wybrzeże w Gdyni-Orłowie. Choć leżeniem na kocyku na jasnym piasku w Gdańsku i zbieraniem muszelek - też nie pogardziłam.


W samym środku pracowitych dni: praca przy okazji biegu sztafet na Kopie Cwila. Zacne towarzystwo, spoko dzień i ogólnie pozytywne chwile - a na dokładkę znaleziona czterolistna koniczynka. Babski wieczór z Pa. i pieczenie razem muffinek a później wcinanie ich... wraz z Królikiem. Piękny zachód słońca...


PAŹDZIERNIK
W październiku było bardzo muzycznie i już bardziej niż we wrześniu tanecznie. Poniżej: koncert Celi w Korsarzu, po raz pierwszy wystąpiła z nimi Reflinka :) Niżej właściwie ten sam skład, tylko miejsce inne: Irish Pub :) Się działo, się tańczyło.... Poza tym mandala, której poświęciłam mnóstwo czasu i która cieszyła oko dość mocno. I wschód słońca tuż przed pracą. (swoją drogą, dobrze, że nie po:D)
Po mega intensywnym tygodniu biegania na różne wydarzenia, przy pierwszej płycie Ceili zrobiłam sobie wieczór tylko dla siebie: świece, dobra herbata... i obróbka zdjęć.
I nowe kolczyki, nieco przerobione z innych.


Pewnego jesiennego dnia wybrałam się do Łazienek porobić troszkę zdjęć i zacnie mi się to udało, poza tym spotkałam taką oto wlepkę na ławce i baaardzo mi się spodobała.
Jak widać, nazbierałam mnóstwo kasztanów i ... zrobiłam kilka zdjęć wiewiórowi, o którym niektórzy znajomi mówią, że "jakiś garbaty" ;)
Krople deszczu na szybie tak mocno przypominają mi pewien wieczór, kiedy bardzo potrzebowałam wsparcia i pocieszenia... znalazłam je, choć pytanie, czy koszta nie były zbyt wysokie - jest dalej otwartym pytaniem.
Obok czerwone kolczyki po małej przemianie: tylko jedne zostały dla mnie, pozostałe znalazły szybko nowe właścicielki.


Sesja muzyki irlandzkiej - udana bardziej niż kiedykolwiek, aż miło powspominać...
I pracowity wieczór nad dodatkową pracą - praca pracą, ale jeść coś dobrego trzeba (makaron ze szpinakiem) i pić też (piwo celtyckie). Zacny wieczór :)
Deszczowy dzień, rozmowa o pracę i rozweselanie się moją tęczową parasolką, bo czemu miałoby być ponuro. Wrzosy na dachu Centrum Nauki Kopernik i widoki nadwiślańskie... a w prawym dolnym rogu jedno z moich ulubionych zdjęć.
Mimo wszystko trochę to smutne, bo właśnie tamtego dnia zauważyłam, że mój aparat się buntuje i raczej bliżej niż dalej jest koniec jego działania.


Niebanalny spacer późnowieczorną porą po Odolanach i robienie nocnych zdjęć pociągom i nie tylko. Oczywiście spacer ze znajomymi, sama bym się tam nie zapuściła... Rękodziałanie na sesji muzyki irlandzkiej - z takim oto filigranowym, uroczym efektem.
Doszłam do wniosku, że brakowało mi takiej dłubaninki...
A później "babski dzień": ciuchowe zakupy, a później kawa, ciacho... i herbatka. Mega fajny dzień... I wizyta w Klubie 70 - a gdzieś obok moje kolejne zachwyty dźwigami, wszak nigdy dość.
Kartki by komuś sprawić frajdę z okazji urodzin - i lizak, bo w pracy kolega ot tak postanowił poprawić mi humor. Miłe :)


Spacer po jesiennym Pruszkowie w moim nowym płaszczyku (czerwonym, bo czemu nie!), choć sam powód przyjechania do Pruszkowa bynajmniej nie nastrajał mnie pozytywnie... Obok jedno z nielicznych selfie, które wrzucam dokądkolwiek... jedna z moich ulubionych tunik ostatnio, po raz pierwszy założyłam ją na koncert Rhiannon i Tamblersów w Klubie 70 - i będzie mi teraz przypominać tamto wytańczenie się, pozytywne chwile i radość, po prostu radość, i śmiech do łez niemal.
Koty-kolczyki, bo niektórzy wiedzą co kocham miłością szaloną.
I kolorowa jesień kiedy pałętałyśmy się z Basiką po Konstancinie-Jeziornej: choć chłodno, było przepięknie, jak widać udało mi się uchwycić nieco jesiennego piękna.


Tego samego dnia wylądowałam w Parku Skaryszewskim by uwiecznić jesień na zdjęciach i odetchnąć spokojniej... Ale też trochę by... poeksperymentować. Przyznałam się komuś, że chcę zmienić aparat i w odpowiedzi ów ktoś na parę dni użyczył mi swojego - i to była miłość od pierwszego naciśnięcia spustu migawki. Zdjęcia z środkowej linii są robione właśnie tym aparatem.
Ale żeby nie było za spokojnie, to wieczorem pobiegłam do klubokawiarni by przy piwie pograć z Królikiem w Jengę i poplotkować o czym tylko mieliśmy chęć.
A obok lampka wykopana z odmętów piwnicy - stwierdziłam, że potrzebuję właśnie takiego światła.


I kolejny poniedziałek zakończony miło sesją muzyki irlandzkiej poprzedzonej maleńkim spacerem i robieniem zdjęć. Pobudka któregoś poranka i taki oto poprawiacz humoru na parapecie mi rozkwitł w pełni.
Przegrywanie w Kalahę w zacnym towarzystwie we wcale nie tak odległym Pruszkowie, a tego samego wieczoru...


... znów Irish Pub z okazji urodzin pewnego Ktosia. I tańce, hulanki, swawole ;)
A później, jednego z kolejnych dni biblioteka i książka, która... powiedzmy, że tytułem odpowiada na moje wątpliwości ;)
Tego samego wieczoru miałam w końcu okazję dotrzeć na tańce celtyckie i wytańczyłam się że hoho a i humor mi dopisywał po tych wszystkich szaleństwach, żartach i w ogóle.
Cytat z książki, którą ostatnio pochłonęłam (ach ten "bakcyl Allende") i niebo piękne o poranku...


LISTOPAD
Początek listopada to kolorowanie, kolorowanie i jeszcze raz kolorowanie.
Poza tym rzucanie okiem na jesień za oknem w pracy i (obok i poniżej) gra w kalahę (mankalę) z Ma. - przy grzańcu i plotach.


I tradycyjnie: pierwszy poniedziałek miesiąca w KOrsarzu czyli koncert Ceili i Reflinki, jesienne klimaty i zaraz później zimowe, eksperymenty zdjęciowe i nowe pazurki (jasne, pasteowe, takie niepodobne do mnie).

Słonecznie i cudnie pewnego popołudnia kiedy wychodziłam z pracy -aż chciało się iść na spacer. Na hamaku w Gadce-szmatce, kiedy kofeinizowałam się przed tańcami Club Mate :)
To dziwne zdjęcie z lalką bez ubranka to przypadek - co też ja spotykam na swojej drodze...


Babski wieczór z Pa. i szaleństwa w postaci zdjęć mojej nowej sukienki, herbatka, ciacha, plotki, plotki, plotki... i eksperymenty z aparatem przy okazji powrotu z sesji muzyki irlandzkiej. I to cudne niebo o poranku tuż przed pracą.


Kolejne zdjęcie z sesji (świeczka), a obok mój nieoczywisty bzik czyli dźwigi - tym razem w wersji mocno wieczornej. To zapewne jedno z pierwszych zdjęć zrobionych moim nowym aparatem :) Poniżej wieczorne zdjęcia z tego samego wyjścia - tego samego wieczoru oddawałam znajomej aparat, który mi użyczyła... na trochę ;) I eksperymenty ze światłem, już w mieszkaniu.


Mój nowy nabytek- mywonderbalm od Miya Cosmetics - baaardzo polecam, pachnie cudnie mango i ogólnie jest super. Zabawy kolorem - wydobywanie koloru czyli istne szaleństwo. Miłe chwile z Reflinką z Kawiarni w Pasaży i późniejszy koncert w Irish Pubie - Ceili i Reflinka znów grali razem :)

Klimat, który od niedawna "robi" mi lampka z wiklinowym abażurem do spółki ze światełkami w ciepłym żółtym kolorem. A później Łazienki późnojesienne z Ma, wiewióry, czerwony płaszczyk i zabawy kolorami na maksa. (i to co już "poza kadrem": w Między Słowami z moją przyjaciółką z którą zgadałam się spontanicznie). A tego samego dnia małe szaleństwo: grzany miód pitny z Królikiem i moją współlokatorką pity -mega wesoły wieczór. A następnego dnia znów sesja muzyki irlandzkiej.


W pewien piękny i słoneczny dzień zrobiłam sobie cudny spacer brzegiem Wisły - było to meeeega relaksujące. A wieczorem czerwony barszczyk - tak jak lubię: od początku do końca prawdziwy, z mnóstwem warzyw i kilkoma przyprawami, bez żadnych ulepszaczy. A to wieczorne zdjęcie to wspomnienie pewnego kiepskiego wieczoru który zakończył się przepłakaną nocą i kiepskim następnym dniem.


W drodze do pracy i mój bzik: zdjęcie dźwigów. Dbanie o siebie, by nie rozchorować się bardziej (nie pomogło) a przy okazji zgłębianie tematu relaksacji. Wieczór tylko dla mnie a więc świeczki, cotton ballsy i takie tam inne. A obok - MechanicBal czyli mega fajna impreza w klubie Mechanik :) Jeszcze niżej moje zachwyty jesiennością z okna w pracy i ... tak bardzo zimowo.


GRUDZIEŃ
Poniżej: kurowanie się z przeziębienia i zima na całego. Śpiewanki przedświąteczne w Kawiarni w Pasażu i niebo pewnego poranka..


Później miałam okazję wyszaleć się na promocji nowej płyty zespołu Ceili "Rozdwojenie jaźni" - to był cudowny wieczór :) Nieco później babski wieczór z Pa. i zarazem pieczenie muffinek - tym razem czekoladowo-buraczanych. Piękne nam wyszły, prawda?
Jeszcze później sesja muzyki irlandzkiej i jeszcze jeden koncert Ceili, też zresztą w Korsarzu. Kameralnie, ale miło.



Zakupione i wydrukowane bilety na Folk Lore festiwal i polowanie na zimowe kadry w drodze do pracy. Pyszna kawa i znajdowanie chwili na pisanie. To lubię z Reflinką i Kawiarnia w Pasażu i wypita tam kawa z duszą... ok, z przyprawami :) I pierwszy dzień Festiwalu, czyli celtyckie tany i koncert Ceili na Pięknej.

Obróbka zdjęć koncertowych i Festiwalu dzień drugi czyli tym razem francuskie tany. Powrót nocą i cykaniefotek światełek odbijających się w kałuży. I pewien wieczór z Królewiczem, napis, który zapadł w pamięć i piwo, które oboje lubimy. I dźwigi, oczywiście.


I znów sesja muzyki irlandzkiej, klimaty, które lubię. Miły wieczór kulinarnej rozpusty ;) Kolorowanie ważek... I mała katastrofa czyli mój telefon skończył źle i dopiero po tygodniu i trzech wizytach w serwisie zaczął działać.
Szukanie zimy i spoglądanie na Warszawę z 13 piętra przy okazji zadbania o własną urodę.


Pyszności czyli ciasto inspirowane Kinder Country (i późniejsze zajadanie się nim z Królikiem), piękny zeszyt, który sobie kupiłam. Powrót do kolorowania tak na maksa.
Nowe pazurki i odwiedziny u kumpeli w pracy :)


Sylwestrowe przygotowania mimochodem: zestaw kupiłam, konfiturę dostałam, wino to mój los na loterii w pracy. I tak w sumie plany imprezy sylwestrowej zaczęły się krystalizować. Nieco później koncert Ceili w Irish Pubie i zarazem miłe towarzyskie spotkanie, bo wpadli moi znajomi zupełnie nie-fani - przynajmniej do tego koncertu ;)


A później już święta - bardzo rodzinne i całkiem miłe, świąteczny poranek i wschód słońca. Poświąteczne planowanie i wspominanie...


Znów kolorowanie. Chrupki z ciecierzycy. Piękne niebo pewnego dnia, kiedy jechałam do pracy. Pieczenie muffinek z konfiturą z płatków róży. A poniżej: finalny efekt owych kulinarnych szaleństw.


Kolorowanie znów. I znów zachwyty niebem... A później, cóż, sylwester, czyli:fajni ludzie, dobre jedzenie, udane tańce przy zacnej muzyce, trochę % i duuuuużo dobrego humoru :)


You Might Also Like

6 komentarze

  1. kolorowo, wesoło, radośnie - oby tak dalej

    i pazurki jako motyw przewodni ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jakoś tak miło się człowiekowi robi jak tak sobie zerknie i zobaczy jak wiele radości i kolorów było w mijającym roku :)

      a z pazurkami wyszło o tyle zabawnie, że po całym roku szaleństw stwierdziłam, że wszystkie kolory fajne, ale jednak wolę klasyczne - i będę się trzymać kilku kolorów (tak mi się wydaje), ale przynajmniej wiem jak to jest mieć np. niebieskie albo zielone, albo tęczowe :)

      Usuń
  2. Miałaś niesamowity rok, i te zdjęcia... wow! Tak bardzo urzekły mnie zdjęcia wiewiórek, kropel deszczu na liściach, i te parasolki - cudo. A ten drogowskaz jest niesamowity. Jesteś mega "lucky" (musiałam użyć angielskiego odpowiednika bo polski mi jakoś nie pasuje), bo żeby znaleźć tyle czterolistnych koniczynek to graniczy z cudem, ja to ani jednej nie znalazłam w tym swoim życiu. Trochę szkoda, że się nie spotkałyśmy jak byłaś w Trójmieście :)
    Niektóre zdjęcia są wręcz genialne! - kropla na liściu, bańki mydlane, liście na drzewach, maki na łące, zachody i wschody, i moje ukochane chmury. Jestem aż ciekawe jak niektóre zdjęcia wyglądają w całości bez kadrowania ^-^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi to czytać, sama się miło zaskoczyłam :) Wiesz, mi na pewno strzeli jeszcze do głowy skoczyć do Trójmiasta choćby i na jeden dzień (kocham to miasto, tzn. najpierw Gdańsk, później Gdynię, a Sopot... lubię) więc miło byłoby się spotkać.
      A gdybyś chciała zobaczyć więcej, to przynajmniej część z tych zdjęć możesz znaleźć na moim fanpejdżu, tu: https://www.facebook.com/Czterolistna-552215511644853/
      Trzymaj się :)

      Usuń
  3. jaka piękna mandala! też się w zeszłym roku bawiłam w kolorowanki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja w tym roku polubiłam takie kolorowanki :) rok 2016 strasznie szybko przeleciał mi przez palce. Super, że Tobie udało się zrobić takie podsumowanie. Oby ten rok był jeszcze lepszy :*

    OdpowiedzUsuń

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe