Na progu dorosłości...

10:01:00

Jastrzębia Stara, lipiec 2007


Ostatnio ta historia wróciła do mnie we śnie. Chyba mimo wszystko, dopóki o tym nie napiszę, nie zamknę tego w sobie.

Od razu mówię, nie będzie to optymistyczna opowieść.

Z moją Mamą łączyły (i łączą... w pewnym sensie nadal) mnie trudne relacje. Jako dziecko miałam pod dostatkiem czułości i ciepła, im starsza byłam, im bardziej się buntowałam i miałam własne zdanie, mam wrażenie, że tym dalej byłyśmy od siebie. Może to zresztą była kwestia i jej własnych kłopotów, problemów, ale też... rozwijającej się choroby. Choć wtedy nie mogłam o tym wiedzieć.

Lato poprzedzające moje pójście na studia było... bardzo nerwowe, ciężkie. Dużo spięć między nami, sprzeczek, zadrażnień. Po raz pierwszy miałam mieszkać tak na własną rękę, z dala od domu... Teraz, kiedy na to patrzę, myślę, że mamie też nie było łatwo, zwłaszcza, że to jej najmłodsze dziecko "wylatywało z gniazda", a jako jedyne - tak daleko.

Czasem zastanawiam się, czy emocje związane z moim wyjazdem mogły przyspieszyć rozwój choroby i jej ostateczny atak, ale tego nigdy się nie dowiem na pewno.

Tamtej wiosny, kiedy mój pierwszy rok akademicki miał się ku końcowi, moja mama zaczęła się gorzej czuć. Poszła do lekarza, jedne badania, kolejne, szpital. Kiedy czekała na wyniki, milczała, zadzwoniłam do niej. Coś kręciła, to było wyczuwalne. Spytałam wprost: mamo, czy to rak? Potwierdziła.

Co mogę napisać prócz tego, że mój świat wtedy runął?

Spytałam, mając nadzieję, że zaprzeczy. Uzyskałam zupełnie inną odpowiedź niż bym pragnęła. Jeśli masz choć słabą wiedzę na temat chorób, to wiesz, że raka trzustki zwykle diagnozuje się tak późno, że nie ma już właściwie możliwości leczenia, przerzuty są zwykle tak zaawansowane, że ... nawet chemioterapia w gruncie rzeczy może bardziej wyczerpać organizm niż pomóc. Mówią, że to jeden z bardziej zjadliwych typów raka. Mimo to Mama postanowiła i chemioterapii się chwycić... jak tonący brzytwy. I nie, w tej opowieści nie ma miejsca na cuda, ozdrowienia i nagłe szczęśliwe zakończenia.

Tamtego lata rzuciłam wszystko i wróciłam do rodzinnego domu. Z perspektywy czasu nie mogłam postąpić lepiej, rozsądniejszych i lepszych rozwiązań nie było, po prostu. Dlatego, że to było nasze ostatnie wspólne lato. Lato 2007, niby dziewięć lat temu a właściwie jak lata świetlne, inna epoka, inny wiek.

Choć właściwa historia się dopiero w tym miejscu zaczyna. Stopniowo będę ją odsłaniać, kawałeczek po kawałeczku. Sama dla siebie, choć mam nadzieję, że komuś choć odrobinkę tym również pomogę.

Nie wiem co bym powiedziała samej sobie gdybym mogła tej M. sprzed 9 lat spojrzeć w oczy...


You Might Also Like

0 komentarze

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe