Skąd wróciłam?

11:15:00


Dzisiejszy post jest trochę takim wyjaśnieniem "gdzie byłam jak mnie nie było", gdzie się podziewałam, kiedy nie pisałam tutaj, kiedy zniknęłam. Piszę to wszystko trochę ze złości, bo do szczętu zirytowało mnie czyjeś stwierdzenie, że przecież jest u mnie OK, że ta praca nad sobą i... cała reszta, że może komuś innemu potrzebne, ale... Eh, więc nie. Każdy, kto teraz mnie widzi w dobrym stanie, widzi osobę, której było przepaskudnie i tak się zawzięła, by z bardzo kiepskiego samopoczucia wygrzebać się do aktualnego, pozytywnego poziomu. Serio, gdybym musiała, to poszłabym po to swoje dobre samopoczucie do piekła.

Owszem, zdarzało mi się ostatnio kilka razy w rozmowie z kimś powiedzieć, że dawno nie czułam się tak dobrze jak teraz, a nawet więcej: że nie sądziłam, że można się czuć tak dobrze, jak ja się teraz czuję. Miło się pozytywnie zaskoczyć :) Kiedy wracam myślami do zeszłej wiosny, zdecydowanie nie chciałabym znów się czuć tak jak wtedy. Uwierzcie mi, że ten moment, kiedy na myśl o ślubie i weselu bardzo bliskiego mi człowieka miałam myśli pt. "najchętniej poszłabym spać i nigdzie nie szła" i "ok, będę, ale będzie mnie to kosztowało tyle wysiłku, że nie wiem, jak to ogarnę" - to sorry, ale dobrze nie było, ani trochę.

Od razu powiem, że tym, co szczególnie mną kieruje jest stwierdzenie, że każdy człowiek czasem trafia na przeszkody, które dla niego w tym momencie są nie do przejścia, totalny mur, być może dla innych to samo bywa banałem i błahostką, jednak wcale nie umniejsza to faktu, że dla tej konkretnej osoby, w tym momencie to coś nie do przejścia. I tak jest OK. Nie czuję potrzeby "bycia jak wszyscy", wcale mnie też nie przekonuje, że "ludzie z tym samym dają sobie radę", "dla innych to nie jest takie nie do przejścia". Wystarczy, że mi coś daje się we znaki na tyle, że moje względnie dobre samopoczucie idzie... się kochać. Wiem jedno: poniżej pewnego poziomu zadowolenia z życia i ogólnego samopoczucia zaczynam szkodzić sama sobie, co odbija się też na ludziach najbliżej mnie.

Zeszłoroczna wiosna nie była dla mnie nawet jakoś szczególnie ciężka. Nie działo się nic trudniejszego niż zwykle. Po prostu czułam się gorzej niż zwykle i to w sposób, którego nie sposób zwalić na wiosenne przesilenie czy cokolwiek w tym stylu.

Dawne rzeczy przestały mi sprawiać taką frajdę jak dawniej. Pisanie bloga, próbowanie nowych smaków i gotowanie, nawet w pewnym stopniu robienie zdjęć nie było już tą samą przyjemnością co zawsze dotąd. Serio, dla mnie moment, kiedy jem z rozsądku i na nic szczególnego nie mam apetytu, a gotowanie jest złem koniecznym, jest więcej niż niepokojący, to się raczej nie zdarzało dotąd. Niby wszystko OK, niby nie było jakichś dramatycznych wydarzeń, a było coraz dziwniej.

Straciłam ochotę na jakiekolwiek tworzenie. Rzeczy, które zaczęłam szyć czy robić (np. biżuterię) leżały i czekały, a ja miałam coraz większego doła, że po prostu nie jestem w stanie tego ruszyć. Praktycznie nic z tego, co robiłam, no może poza kolorowaniem mandali - nie było dla mnie wystarczająco OK, no po prostu nijak nie dociągnęłabym do ustalonej przez siebie poprzeczki. Wszystko było "nie dość dobre", co jeszcze skuteczniej mnie zniechęcało do kolejnych prób. E-book, którego zaczęłam pisać utknął w martwym punkcie, a ja stwierdziłam, że właściwie to co ja niby mam takiego wyjątkowego do powiedzenia, żeby go pisać.

O ile na co dzień spałam różnie, to wtedy zrobiło się naprawdę źle. Od razu dodam, że nigdy nie zrozumiem gloryfikacji niedosypiania i wiecznego zmęczenia, licytowania się kto mniej śpi i kto jest bardziej zmęczony. Ja kiedy źle śpię, wkurzam się na wszystkich, mówię przykre rzeczy, których potem żałuję i ogólnie nie jestem "do życia". Tak więc tamtej wiosny było naprawdę kiepsko: nie byłam w stanie pospać dłużej, a jak się budziłam, czułam się zmęczona jeszcze bardziej niż kiedy szłam spać, czułam wszystkie mięśnie i po mojej pościeli widać było, że przez całą noc się rzucałam po łóżku. Nawet po zarwanej nocy nie byłam w stanie odespać, budziłam się tak samo jak po normalnie przespanej nocy, zmęczona nieziemsko. I śniły mi się koszmary takie, że później przez pół dnia nie mogłam ich zapomnieć. Albo nie mogłam zasnąć... a jak zasypiałam, budziłam się wyczerpana.

Był też taki moment, kiedy zauważyłam, że... to trochę tak, jakby wszystkie bodźce docierały do mnie z większej odległości, jakbym była w wacie... zapachy nie bywały tak intensywne...smaki. Jakbym straciła swoją wrażliwość.

Wróciły też moje ataki paniki, w sensie duszności i problemy z oddychaniem, co gorsza już nie w konkretnych sytuacjach, ale w momentach, kiedy przynajmniej z pozoru nic się nie działo, co mogłoby być ich przyczyną.

Jeszcze bardziej zaniepokoiło mnie to, że mimo iż miałam wokół siebie bliskich ludzi z których mogłam pogadać o wszystkim, coraz mniej byłam w stanie się przed nimi otworzyć i powiedzieć cokolwiek o tym, dlaczego czuję się tak źle. No po prostu nie umiałam, choćbym nie wiem jak chciała, i choćby nie wiem jak oni chcieli mi pomóc i dopytywali.

Bywały też chwile, kiedy nadmiar emocji sprawiał, że zaczynałam się czuć bardzo senna, choć gdybym próbowała zasnąć i tak nie mogłam... Znałam to odczucie z wcześniejszych lat i wcale mnie nie ucieszył powrót tego "starego znajomego", ani trochę...

Inna rzecz, że byle drobiazg wytrącał mnie z równowagi, dużo płakałam, dużo czasu potrzebowałam dla siebie, w samotności...

Uparłam się, że mimo wszystko postaram się sobie pomóc: dwa tygodnie zdroworozsądkowego życia czyli zero alkoholu, dużo słońca i ruchu, rozsądne jedzenie, medytacja, picie czystka na wzmocnienie i odporność i takie tam. I wiecie co? Zasadniczo nic się nie zmieniło, a ja dalej miałam wrażenie, jakbym była na krawędzi czegoś bardzo złego.

Dlatego spisałam wszystko, co nie dawało mi żyć tak dobrze jak dawniej i posłuchałam rady przyjaciela a później umówiłam się na wizytę do lekarza.

You Might Also Like

9 komentarze

  1. Ostatnie zdanie mnie uspokoiło ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że to była jedna z rozsądniejszych rzeczy, jakie zrobiłam. I dzięki temu między innymi jest teraz o niebo lepiej :)

      Usuń
    2. O tak! Zauważyłaś, że świat nie jest Twoim wrogiem. Nic i nikt nie jest. To dobrze. Walcz❤

      Usuń
    3. Obawiam się, że największym wrogiem bywamy czasem sami dla siebie... :)

      Usuń
    4. Nie chciałam tego napisać, ale... mój nauczyciel zawsze mawiał, że w głowie każdego z nas gryzą się dwa psy czarny i biały, a wygrywa ten, którego lepiej karmimy. Tego się trzeba nauczyć. Ty to robisz. Gratulacje❤

      Usuń
  2. Zareagowałam jak dreamu. Próbowałaś usilnie własnymi siłami wygrzebać się z doła, ale to ten rodzaj problemu, z którym możesz sobie sama nie poradzić, Małgoś.To już być może depresja. Trzymaj się dziecinko:)

    ps. Wiele stanów opisanych przez Ciebie i mnie dotyczy...więc bliskie mi to o czym piszesz. Ja póki co, radzę sobie sama. Ale jak długo? i co będzie dalej?

    przytulam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie jak Ty powiedział mój przyjaciel (zmagający się zresztą z depresją) i dlatego między innymi poszłam do lekarza... Od tamtego czasu biorę leki, które za parę miesięcy zacznę odstawiać... i widzę mocną różnicę, na plus. Wraca do mnie życie :)

      Myślę, że jeśli człowieka przerasta to, co się dzieje, zawsze warto sięgnąć po pomoc, choćby miało to być dmuchaniem na zimne. :*

      Wiesz, ja byłam w o tyle dobrej sytuacji, że do lekarza poszłam od zaraz, bo prywatnie i to do kogoś, kogo mi polecił przyjaciel. Więc też nie musiałam czekać całych wieków, na szczęście :)

      Usuń
  3. Zawsze mówię to moim uczniom: nie bój się prosić o pomoc. Nie ma znaczenia jaką. Czy farmakologia, czy terapia, czasem jedno i drugie. Leczymy tak nasze przybrane Dziecko. To działa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Działa... sama łączę jedno i drugie i jestem przekonana, że to w moim przypadku najlepsze wyjście :) Co więcej, dopiero kiedy sama zaczęłam na takie tematy rozmawiać, dowiedziałam się ilu ludzi zmagających się z podobnymi problemami mam wokół siebie...

      Usuń

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe