Migawki pięknych chwil - PAŹDZIERNIK

16:38:00

Mój zwariowany październik... Kiedy tak przejrzałam zdjęcia, zaskoczyło mnie, jak często pewne aktywności stawały się dość istotnym elementem mojej codzienności. 
W październiku było bardzo muzycznie i już bardziej niż we wrześniu tanecznie. Poniżej: koncert Celi w Korsarzu, po raz pierwszy wystąpiła z nimi Reflinka :) Niżej właściwie ten sam skład, tylko miejsce inne: Irish Pub :) Się działo, się tańczyło.... Poza tym mandala, której poświęciłam mnóstwo czasu i która cieszyła oko dość mocno. I wschód słońca tuż przed pracą. (swoją drogą, dobrze, że nie po:D)
Po mega intensywnym tygodniu biegania na różne wydarzenia, przy pierwszej płycie Ceili zrobiłam sobie wieczór tylko dla siebie: świece, dobra herbata... i obróbka zdjęć.
I nowe kolczyki, nieco przerobione z innych.


Pewnego jesiennego dnia wybrałam się do Łazienek porobić troszkę zdjęć i zacnie mi się to udało, poza tym spotkałam taką oto wlepkę na ławce i baaardzo mi się spodobała.
Jak widać, nazbierałam mnóstwo kasztanów i ... zrobiłam kilka zdjęć wiewiórowi, o którym niektórzy znajomi mówią, że "jakiś garbaty" ;)
Krople deszczu na szybie tak mocno przypominają mi pewien wieczór, kiedy bardzo potrzebowałam wsparcia i pocieszenia... znalazłam je, choć pytanie, czy koszta nie były zbyt wysokie - jest dalej otwartym pytaniem.
Obok czerwone kolczyki po małej przemianie: tylko jedne zostały dla mnie, pozostałe znalazły szybko nowe właścicielki.


Sesja muzyki irlandzkiej - udana bardziej niż kiedykolwiek, aż miło powspominać...
I pracowity wieczór nad dodatkową pracą - praca pracą, ale jeść coś dobrego trzeba (makaron ze szpinakiem) i pić też (piwo celtyckie). Zacny wieczór :)
Deszczowy dzień, rozmowa o pracę i rozweselanie się moją tęczową parasolką, bo czemu miałoby być ponuro. Wrzosy na dachu Centrum Nauki Kopernik i widoki nadwiślańskie... a w prawym dolnym rogu jedno z moich ulubionych zdjęć.
Mimo wszystko trochę to smutne, bo właśnie tamtego dnia zauważyłam, że mój aparat się buntuje i raczej bliżej niż dalej jest koniec jego działania.


Niebanalny spacer późnowieczorną porą po Odolanach i robienie nocnych zdjęć pociągom i nie tylko. Oczywiście spacer ze znajomymi, sama bym się tam nie zapuściła... Rękodziałanie na sesji muzyki irlandzkiej - z takim oto filigranowym, uroczym efektem.
Doszłam do wniosku, że brakowało mi takiej dłubaninki...
A później "babski dzień": ciuchowe zakupy, a później kawa, ciacho... i herbatka. Mega fajny dzień... I wizyta w Klubie 70 - a gdzieś obok moje kolejne zachwyty dźwigami, wszak nigdy dość.
Kartki by komuś sprawić frajdę z okazji urodzin - i lizak, bo w pracy kolega ot tak postanowił poprawić mi humor. Miłe :)


Spacer po jesiennym Pruszkowie w moim nowym płaszczyku (czerwonym, bo czemu nie!), choć sam powód przyjechania do Pruszkowa bynajmniej nie nastrajał mnie pozytywnie... Obok jedno z nielicznych selfie, które wrzucam dokądkolwiek... jedna z moich ulubionych tunik ostatnio, po raz pierwszy założyłam ją na koncert Rhiannon i Tamblersów w Klubie 70 - i będzie mi teraz przypominać tamto wytańczenie się, pozytywne chwile i radość, po prostu radość, i śmiech do łez niemal.
Koty-kolczyki, bo niektórzy wiedzą co kocham miłością szaloną.
I kolorowa jesień kiedy pałętałyśmy się z Basiką po Konstancinie-Jeziornej: choć chłodno, było przepięknie, jak widać udało mi się uchwycić nieco jesiennego piękna.


Tego samego dnia wylądowałam w Parku Skaryszewskim by uwiecznić jesień na zdjęciach i odetchnąć spokojniej... Ale też trochę by... poeksperymentować. Przyznałam się komuś, że chcę zmienić aparat i w odpowiedzi ów ktoś na parę dni użyczył mi swojego - i to była miłość od pierwszego naciśnięcia spustu migawki. Zdjęcia z środkowej linii są robione właśnie tym aparatem.
Ale żeby nie było za spokojnie, to wieczorem pobiegłam do klubokawiarni by przy piwie pograć z Królikiem w Jengę i poplotkować o czym tylko mieliśmy chęć.
A obok lampra wykopana z odmętów piwnicy - stwierdziłam, że potrzebuję właśnie takiego światła.


I kolejny poniedziałek zakończony miło sesją muzyki irlandzkiej poprzedzonej maleńkim spacerem i robieniem zdjęć. Pobudka któregoś poranka i taki oto poprawiacz humoru na parapecie mi rozkwitł w pełni.
Przegrywanie w Kalahę w zacnym towarzystwie we wcale nie tak odległym Pruszkowie, a tego samego wieczoru...


... znów Irish Pub z okazji urodzin pewnego Ktosia. I tańce, hulanki, swawole ;)
A później, jednego z kolejnych dni biblioteka i książka, która... powiedzmy, że tytułem odpowiada na moje wątpliwości ;)
Tego samego wieczoru miałam w końcu okazję dotrzeć na tańce celtyckie i wytańczyłam się że hoho a i humor mi dopisywał po tych wszystkich szaleństwach, żartach i w ogóle.
Cytat z książki, którą ostatnio pochłonęłam (ach ten "bakcyl Allende") i niebo piękne o poranku...


A wydawało mi się, że tak mało zdjęć zrobiłam w październiku!

You Might Also Like

0 komentarze

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe