Po burzy...

14:21:00


Dosłownie i w przenośni. Bardziej dosłownie: za oknem ptaki znów śpiewają, trochę pada, powietrze pachnie ozonem i deszczem. A ja łapię chwile i piszę na moim zielonym laptopie, siedząc przy stole z zielonymi podkładkami, za oknem widząc zieleń i na oknie widząc zieleń.

A ta bardziej metaforyczna burza? Kwiecień dał mi się mocno we znaki i tak naprawdę dopiero teraz zaczyna być... stabilnie i tak, że chcę coś budować i do czegoś dążyć, bo skończyłam opłakiwać to, co się z hukiem rozsypało.

W skrócie: mam na myśli relacje... przyjaźnie, albo to, co za nie miałam, lub chciałam mieć. Można powiedzieć, że dobiły mnie moje własne oczekiwania. Boleśnie.

W każdym razie w tych najgorszych momentach przekonałam się też, na kogo rzeczywiście mogę liczyć i dla kogo jestem ważna... jak by nie patrzeć, cenna wiedza.

Dopiero teraz zaczynam mieć chęci na pisanie tutaj. Co więcej, wróciły też chęci, by rozkręcić się z bieganiem (biegałam dziś pierwszy raz w tym roku, dobry i kilometr), czy jakieś uporządkowanie w głowie tego, co się zadziało i co mi się dalej dzieje w emocjach. Przez ostatnie tygodnie nie byłam w stanie nawet napisać sama dla siebie w pamiętniku, co jest grane, dopiero wczoraj i dziś. 

Trochę mam wrażenie, że dopiero wracam do życia po tych wszystkich przepłakanych chwilach, koszmarnych snach i chwilach zwątpienia, czy jeszcze będzie lepiej.

Później, gdy już wiele poukładałam sobie w głowie, myślałam o uczuciu do siebie, o tej pełni, o której jest tak głośno.

O słowach zapewniających, że najpierw musisz pokochać siebie, by ktoś inny mógł obdarzyć Cię uczuciem. To prawda.

Gdy nie ma w Tobie miłości do siebie, nigdy zupełnie czysto nie pokochasz drugiej osoby. Będziesz łaknąć jej miłości, wymagać od niej, by kochała Cię za Was dwoje. Często, nawet podświadomie, zaczniesz stawiać ją na piedestale, z którego nie będzie mogła zejść i zaznać wolności. Zaczniesz ją ograniczać, by Ci nie uciekła – by nie zabrała tego uczucia, którym Cię darzy, a którego w Tobie nie ma. Usiądziesz na jej sercu, które, pełne miłości, będzie musiało wciąż dawać i dawać, a tym samym – tracić coraz więcej energii. 
Gdy mamy dwa pełne naczynia, to wodę można swobodnie przelewać i poziom wciąż pozostaje ten sam. Jednak, gdy jedno naczynie jest pełne, a w drugim znajdują się jedynie krople, zawsze, gdy uzupełnimy poziom drugiego, pierwsze na tym straci. 
Oczywiście, osoby, które są miłością i kochają siebie, będą chciały pomóc tym, którzy mają ze sobą na pieńku.

Jednak nie zawsze jest się na tyle silnym i wytrzymałym, by dawać miłość i jednocześnie móc się zdystansować i wyłapać toksyczne momenty i w nie nie wchodzić. Ja siebie kocham w pełni, ale gdy wchodzę w relację z człowiekiem, który nie darzy się uczuciem, spalam się. Tracę energię, gasnę. Nie umiem postawić granicy toksyczności. I czasem, mimo ogromnej miłości, trzeba odejść, zostawić tę relację, by ratować zarówno jedną jak i drugą stronę. 
Niekiedy trzeba najpierw ratować siebie i życzyć tej drugiej osobie, by spotkała kogoś, kto będzie silniejszy i z kim miłość nie stanie się niezdrowa.

Nie da się kochać za dwoje, ani wymagać, by ktoś wypełnił nasze puste miejsca. Możemy pokazać, że da się w pełni, ale każdy swoją pracę musi wykonać sam.

Kochajmy się. 

STĄD

You Might Also Like

0 komentarze

Chwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)

Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.

Subscribe