Jeśli miałabym wybór, to wolałabym, żeby moja mama w dzieciństwie wpoiła mi jak wyznaczać własne granice i o nie dbać, niż jak dbać o to, by inni sobie o mnie czegoś dziwnego nie pomyśleli. Nie będę się tu rozwodzić nad tym, jak mi z tym źle; to jedynie stwierdzenie, a każdego dnia pracuję nad tym, by to granice były istotniejsze.
Jeden post na fb, który przeczytałam, dość mocno zachwiał moim nastrojem. Ot parę słów o przekraczaniu przez mężczyzn granic w tańcu... I tak nastrój był OK, a zrobiło się... no niewesoło delikatnie rzecz ujmując. Mam ochotę kląć. Kiedy zaczęłam się zastanawiać, co się takiego stało, doszłam do wniosków dosyć ponurych. Zaczęło się od tańca, ale poszło... dalej.
Wyznaczanie granic to coś, z czym co prawda radzę sobie lepiej, niż kiedyś, ale momentami dalej średnio... zwłaszcza jeśli chodzi o relacje. Zwłaszcza, jeśli chodzi o mężczyzn. Jeśli ktoś nieraz przekroczył Twoje granice i nie brał pod uwagę "nie" tak jasnego, że już ciężko o bardziej czytelny komunikat, łatwo uznać, że się przesadza, że "to nic takiego" i że "może to ja jestem przewrażliwiona". OK, tylko w taki sposób łatwo stracić rozeznanie, co jeszcze jest dla mnie w porządku, a co już zupełnie nieakceptowalne. Zwłaszcza, jeśli się nie rozmawia... z innymi kobietami. Albo za bardzo obwinia się siebie, by zaufać innym.
Od faceta, który przekracza kobiece granice, mając gdzieś jej "nie" gorsza jest tylko kobieta, która stoi z boku, patrząc na całą sytuację i nie rozumie oburzenia tej pierwszej, a na dokładkę usprawiedliwia faceta. Skąd to wiem? Z własnego doświadczenia. Pomijając nawet tak skrajne sytuacje, czasem jest nie lada wyzwaniem powiedzieć innej kobiecie, że właściwie jest się zdezorientowanym, bo ktoś przegina, albo w drugą stronę- coś w stylu: uważaj, bo ten tam pan przegina w tańcu i nie obawiaj się powiedzieć co o tym myślisz, albo prosić o pomoc. Zresztą, czy tylko w tańcu? Myślę, że nie.
Po części czuję też wyrzuty sumienia, bo sama nie umiałabym zacząć tego tematu - co pewnie mniej lub bardziej, mogłoby pomóc innym w przyznaniu, że OK, moje granice też przekroczył, ufff już myślałam, że to ze mną coś nie tak. To wiele zmienia.... wiele by zmieniło dla mnie. A jednak temat zwyczajnie jest trudny bo za łatwo samą siebie obwinić, usprawiedliwiając drugą osobę.
Bo tak naprawdę ani nie chodzi o to, by otoczyć się murem ani nie chodzi o to, by pozwolić przekraczać swoje granice na każdym kroku. Nigdy jednak nie sądziłam, że wyważenie w tej materii jest tak ciężkie.
Z zupełnie innej strony, jestem na siebie zwyczajnie wkurzona. Dlaczego? Bo z powodu dziwnych ludzi odsunęłam się od tych naprawdę wartościowych i nie zawsze sama tego świadomość wystarczy, by coś zmienić na lepsze.
I cytat z tekstu Lindy:
Pamiętam jeszcze jak rok, może półtora roku temu podczas niektórych spotkań z rodziną czy znajomymi zapadała lekko niezręczna cisza przy jednocześnie narastającym oczekiwaniu wobec mojej córki, by przywitała się/pożegnała zgodnie z przyjętymi konwenansami. W zasadzie to oczekiwanie raczej było kierowane w moją stronę – bym pokierowała jej zachowaniem w sposób, który zadowoli resztę otoczenia. „Nie masz ochoty się teraz przywitać bo potrzebujesz się pewnie jeszcze oswoić, tak? Dawno się nie widzieliśmy.” – padało zwykle z mojej strony i szczęśliwie wszyscy odpuszczali. Niemniej, trochę czasu zajęło mi, bym sama poczuła się pewnie i odnalazła spokój ochraniając integralność mojego dziecka, uznając, że to, co ona przeżywa jest dla mnie ważniejsze niż to, co pomyślą o mnie (o nas?) inni. Budziło to pewną konsternację – a ja wiedziałam przecież, że moja córka wita się tak jak potrafi i przede wszystkim tak jak sama lubi ze wszystkimi, którzy są jej bliscy na co dzień i że czym innym jest przywitać tatę po dniu pracy, a czym innym spotkać się z kimś obcym – bo właśnie kimś obcym może być dla rocznego dziecka ktoś, kogo to dziecko nie widziało nawet przez kilka tygodni.