Pages
▼
Piasek, piasek mam wszędzie ;)
Myślałam o tym od dawna, jednak zwykle "nie było okazji", było mnóstwo innych ważniejszych rzeczy, zawsze coś się działo. A gdzieś obok tego świadomość, że przynajmniej kilka z bliskich mi (wtedy) osób zareagowałaby mniej więcej tak: ale to bez sensu, przecież tak na jeden dzień to strasznie krótko, ale samej? - jeszcze coś Ci się stanie.
A później, po tych ostatnich ciężkich tygodniach stwierdziłam, że niczego innego tak aktualnie nie potrzebuję jak spakowania kilku rzeczy, dwóch biletów na polskiego busa - i powitania poranka 340 km dalej, czyli nad Bałtykiem, spędzenia tam kilku godzin i powrotu.
Tak też zrobiłam.
Dla mnie to trochę niesamowite, że "tylko" jestem w innym mieście, a tyle się zmienia.
W ciągu tych kilkunastu godzin przekonałam się, że to tak, jakbym w tym mieście była kimś zupełnie innym. Pytania o drogę po angielsku stały się czymś częstszym niż w stolicy, a normą było, że ktoś mnie zagadywał ot tak, co było całkiem miłe, tak po prostu. I było mi z tym fajnie.
Chyba to jednak prawda że w Warszawie większość stale goni, biegnie, jest wiecznie na niedoczasie... Może tylko tak to odebrałam, ale w Gdańsku tego nie odczułam. Było spokojnie, tak po prostu. Inna rzecz, że w Gdańsku byłam po raz czwarty i zwykle mi się te chwile kojarzyły z relaksem...
Odetchnęłam, zamoczyłam się w Bałtyku, poleżałam na plaży, nazbierałam muszelek... zrobiłam sobie spacer z gdańskiego do sopockiego mola, zgubiłam się w Sopocie, plątałam się po gdańskiej Starówce. Miło.
Potrzebowałam tego, jak nie wiem czego.
I pewnie jeszcze nieraz to powtórzę. Zmęczona, ale szczęśliwa. To jest TO.
Ależ zapewniam Cię, że my też w ciągłym niedoczasie. Ja póki co jeszcze nie zamoczyłam nóg w Bałtyku. Całymi latami potrafię nie oglądać morza z bliska. Wystarcza mi widok z okna;)
OdpowiedzUsuńByleby, jadąc gdzieś dalej, nie próbować ciec od samego siebie. Wtedy to nie wychodzi. Ale tak, jak Ty to zrobiłaś - by na chwilę zmienić otoczenie, zyskać perspektywę inna niż ta na co dzień - why not? :)
OdpowiedzUsuńjakoś wcześniej tego nie zauważyłam (bo i jak?), ale zgodzę się, że Warszawa cały czas pędzi, goni, jest w niedoczasie. W rozumieniu tez takim, ze to się przekłada na myślenie mieszkańców. Tyle rzeczy do zrobienia, zobaczenia, a się nie rozmnożysz przecież! I jakim kontrastem przy tym jest, właśnie choćby jednodniowy, wypad gdzieś indziej, gdzie też masz ramy czasowe (np odjazdu busów), ale nie ma tego parcia na pośpiech...