Pages
▼
Kiełkująca nadzieja, że będzie dobrze
W miarę jak prostują się różne zawiłe sprawy w moim życiu, mniej patrzę w przeszłość a bardziej w przyszłość. I nie jak dotąd z lękiem, obawą i niejakim przerażeniem, ale z nadzieją i coraz częstszym uśmiechem.
Myślę sobie o tym wszystkim i pojawiają mi się w głowie myśli, które zmieniają mój światopogląd, podejście do różnych rzeczy.
Były w moim życiu bardzo trudne i ciężkie doświadczenia. Z niektórymi do dziś nie umiem sobie poradzić. Z innymi gorzej lub lepiej dałam sobie radę. Są na pewno i takie, które warto by było przegadać z kimś kompetentnym, kto mógłby mi podpowiedzieć co dalej.
Niezależnie jednak od skali i trudności tych doświadczeń, niczemu nie służy zamęczanie samej siebie złą przeszłością, wracanie do wspomnień, które bolą i dręczą. Czasem przecież sama do nich wracam i męczę się nimi, a później myślę, że skoro było tak jak było, to jak mogę zasługiwać na coś lepszego... A to złe myślenie.
Po głowie tłuką się nieraz myśli związane z tym, co mogłabym dla siebie zrobić, gdzie się udać po pomoc, z kim porozmawiać. Momentami wydaje mi się, że sedno moich zawirowań jest dość konkretne i jeśli rozprawić się z tym jednym, wiele się wyprostuje. Może się mylę, ale jeśli nie spróbuję to się nie przekonam. Nie chcę na oślep szukać tu i tam...
Ani też nie chcę spędzać życia tłukąc się od jednego terapeuty do drugiego- wiem, że niektórzy tak robią, cóż ich wybór, ja chcę po prostu żyć. W miarę możliwości szczęśliwie. Jestem świadoma różnych swoich "skrzywień" i w miarę możliwości chcę to i owo w sobie przepracować, jednak nie chcę żeby to było moim celem nadrzędnym: stałe uganianie się za szczęściem, "poznawanie siebie", "przepracowywanie"... Na co dzień nieobca mi jest autorefleksja, staram się zmieniać zachowania, które mi i innym szkodzą, ale boję się przesady.
Poza tym... ja wiem, te wszystkie autorytety w dziedzinie pracy nad sobą i rozwoju osobistego mówią, że nie liczy się to, co się dzieje, ale jak do tego podchodzimy, że poczucie własnej wartości nie powinno zależeć od tego, co nam się udaje, a co nie... Owszem. A jednocześnie kiedy człowiek zawala kolejne ważne dla siebie rzeczy, kiedy ma problemy z pracą, a najbliższa rodzina nie wspiera, a jeszcze dopieka - to serio uznałabym, że coś ze mną nie tak, gdybym miała do tego olewcze podejście.
Może to banalne, ale naprawdę wiele moich problemów rozwiązało się, odkąd zaczęłam mieć wsparcie w kilkorgu przyjaciół i w ludziach, którzy są moją rodziną, choć nieco dalszą. To naprawdę bardzo uwalniające móc odnaleźć poczucie, że ktoś Cię akceptuje mimo wszystko, że widzi w Tobie dobro i że jest, niezależnie od wszystkiego. Inne problemy rozwiązały się, kiedy sprężyłam wszystkie swoje siły (i tak nadwątlone), znalazłam pracę i zakuwam nowe rzeczy z nią związane, bo wiedzieć muszę dużo.
Tak serio to nie wiem co dalej. Ale gdzieś tam mi się po głowie kołacze nadzieja, że jednak będzie pozytywnie.
No popatrz Małgosiu, to tak jak u mnie. Też mi się tak w głowie kołacze,,, ;)
OdpowiedzUsuńTacy już jesteśmy, że ciągle zastanawiamy się nad tym, jak moglibyśmy poprawić coś co było w przeszłości zamiast myśleć o przyszłości. Jesteś taką dobrą i cieplutką osobą, że na pewno będzie pozytywnie! :)
OdpowiedzUsuń