Znikąd moje życie "jakoś" przyspieszyło, czas pędzi jak oszalały, mam coraz więcej zajęć i jeszcze więcej pomysłów, które nie wiadomo, kiedy realizować.
Na samym początku tygodnia wróciłam z rodzinnego domu i żeby odreagować pewną mało przyjemną sytuację: zrobiłam przemeblowanie w pokoju. Teraz mi o wiele przyjemniej, jakoś lubię mieć biurko pod oknem a łóżko... cóż, jak najdalej od "ciągnącego" okna. I tak jakoś wyszło, że w zupełnie niezaplanowany sposób dokonał się mały podział: na łóżku o wiele mniej wygodnie teraz czytać i siedzieć z lapkiem na kolanach, za to przy biurku jak najbardziej. Może przyda mi się taki podział;)
Tak się jakoś złożyło, że pojawiła się szansa na jeszcze jedną dorywczą pracę i tak oto wczoraj z moimi współlokatorkami spędziłam cały dzień w pracy. Cieszę się, że całkiem sensownie na tym zarobię. Plus pojawia się jeszcze inna możliwość zarobienia. Istne szaleństwo. Co ciekawe, wszystkie te możliwości zaczęły się pojawiać, kiedy zaczęłam układać mój chaos w głowie.
Cieszę się, że miałam zabiegany tydzień. Cieszę się, że mam swoje nowe zajęcia i że mam nowe plany. Ostatnio przychodzi mi do głowy, że staję się coraz bardziej towarzyską osobą. A tak praca przy słodyczach, jak i ta wczorajsza (a Akademia Przyszłości swoją drogą), stają się dla mnie obok możliwości zarobienia czymś, co mogłabym określić jako "korepetycje z pracy w zespole" co jest mega fajne. I myślę, że mi potrzebne. Fascynujące, jak wiele pozytywów można znaleźć w z pozoru "nudnej" i nierozwijającej pracy:)
Za to minusem jest to, że jestem teraz pociągająca... nosem (który jest czerwony, opuchnięty i wiecznie zakatarzony). Dobrze chociaż, że cała reszta "przeziębieniowa" dała się "wygonić" wszelkimi domowymi sposobami. Zawalone zatoki nawet bez kataru psują samopoczucie a co dopiero teraz?
Za to zmobilizowałam się wreszcie i ku uciesze swojej i Koszki, zrobiłam ruskie naleśniki. Taaak, naleśniki. Nadzienie wyszło mi pycha, nieodmiennie kojarzy mi się z latem w górach, kiedy to po raz pierwszy jadłam takież naleśniki. Mają one to do siebie, że robi się je o wiele szybciej od pierogów a smakują cudnie :)
Na moim parapecie stoi pewien kwiatek, który stał się dla mnie pewnym symbolem... nadziei, wytrwałości i zaufania wobec życia. Dlaczego? Został wiele razy zgryziony przez koty, mijał jakiś czas i wypuszczał najpierw mały, maleńki listek a później rósł uparcie... Ostatnim razem byłam przekonana, że to już koniec. Myliłam się. Światło, ciepło i odrobina wody sprawiły, że wygląda tak:
W takim optymistycznym opakowaniu też bym rosła :p
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu wprost uwielbiam wszystko co optymistycznie żółte:)
OdpowiedzUsuń